Film Patryka Vegi „Stawka większa niż śmierć”, który 16 marca wejdzie na ekrany kin, sam w sobie stanowi dowód na nieśmiertelność Klossa. Wcześniej były komiksy, występy Stanisława Mikulskiego i Emila Karewicza na Festiwalu Opolskim i przy paru innych estradowych okazjach, no i liczne reemisje „Stawki większej niż życie” w różnych stacjach telewizyjnych. Bohater grany przez Mikulskiego stał się niezwykłą ikoną kultury, używaną w rozmaitych celach i w rozmaitych kontekstach. W latach 80. na murach pojawiły się graffiti z odwzorowaną z szablonu podobizną Klossa, a w Sopocie powstał zespół rockowy Dzieci Kapitana Klossa, jedna z ważniejszych kapel trójmiejskiej sceny alternatywnej.
Natomiast teraz na YouTube można zobaczyć filmiki z fragmentami serialu i parodie filmowych trailerów, w których Kloss występuje z Angeliną Jolie i Arnoldem Schwarzeneggerem. Wciąż pamięta się kwestie Brunnera w rodzaju „rączki, rączki Hans” powtarzane w sytuacjach towarzyskich przez reprezentantów kolejnych pokoleń – także tych dzisiejszych 20-latków, którzy Hansa znają nie z telewizji, ale z Internetu.
Historia społecznego odbioru „Stawki większej niż życie” dostarcza mnóstwa przykładów na to, że nie wszystkie znaczenia dzieła i ich późniejsze odczytania muszą być zaplanowane przez jego twórcę. Scenarzyści „Stawki większej niż życie” Andrzej Szypulski i Zbigniew Safjan mieli zrobić telewizyjną adaptację radzieckiej powieści szpiegowskiej o podporuczniku Gonczarence, agencie działającym w armii niemieckiej w czasie II wojny światowej. Powieść w 1960 r. została zekranizowana przez Rosjan, a w polskiej adaptacji miała mieć formę odcinkowego widowiska teatralno-telewizyjnego, zaś jej bohaterem musiał być Polak.
Scenarzyści pierwowzór radziecki potraktowali wyłącznie jako bardzo ogólną ideę, bo główną inspiracją stała się dla nich opowieść o agencie Jamesie Bondzie.
W wersji teatralnej emitowanej w latach 1965–67 nie jest to może tak wyraźne jak w serialu filmowym, który do dziś uważa się za megahit TVP. Wyglądało to trochę tak, że skoro filmy z Bondem są w Polsce niedostępne, zamiast Bonda rodacy dostaną jego ersatz, czyli Kloss, byłby w PRL zamiennikiem podobnym do polskich dżinsów marki Odra. Prawda okazała się inna. Bohatera „Stawki” publika pokochała, a w dodatku żaden późniejszy serial kryminalno-przygodowy (ani ten z porucznikiem Borewiczem, ani ten z redaktorem Majem) nie odniósł nawet w niewielkiej części takiego sukcesu jak „Stawka”.
Sensacja z innej bajki
Szypulski, Safjan, reżyserzy Janusz Morgenstern (pomysłodawca całości, autor pierwszego odcinka) i Andrzej Konic wzięli na warsztat temat wojenny, który w zasadzie potraktowali jako pretekst do powstania rozrywkowego odcinkowego filmu sensacyjnego, co było wyjątkiem w ówczesnych produkcjach filmowych i telewizyjnych dotyczących czasów wojny. Rutynowo liczyła się bowiem wtedy batalistyka i martyrologia, z rzadka pojawiały się komedie (jak „Giuseppe w Warszawie” z 1964 r.), ale sensacja szpiegowska w stylu bondowskim to było coś z zupełnie innej bajki.
Porównanie z bohaterem wymyślonym przez Iana Fleminga wymaga oczywiście pewnego dystansu, ale różnice między Agentem 07 a Agentem J-23 też sporo mówią o przyczynach sukcesu „Stawki”. Otóż w przeciwieństwie do Bonda, który istniał jakby poza czasem i poza światem znanym publiczności, Kloss był ulokowany w konkretnych historycznych warunkach konkretnej wojny, której przebieg stanowi tło akcji. W tym sensie telewidzowie mogli odbierać postać odtwarzaną przez Stanisława Mikulskiego jako „swojego” bohatera, kogoś, kto symbolicznie reprezentuje „nas, Polaków” i w pewnej przynajmniej mierze, choć na swój heroiczny sposób, uczestniczy w „wojenno-okupacyjnym doświadczeniu narodu”.
Zauważmy, że od zakończenia wojny do początku emisji serialu upłynęło niewiele ponad dwie dekady. Gdyby zatem Kloss był tak nierzeczywisty jak Bond, najpewniej nie zostałby przez publiczność zaakceptowany, co notabene przydarzyło się później granemu przez Leszka Teleszyńskiego redaktorowi Majowi z „Życia na gorąco”. Zrealizowany w 1978 r. przez ekipę ze „Stawki” (Szypulski, Safjan, Konic) serial o wiele bardziej dosłownie wzorowany na filmach z Bondem był powszechnie krytykowany między innymi za nieudolne naśladownictwo amerykańskiego kina akcji i zupełnie nieprawdopodobny wizerunek głównego bohatera. Publiczność mogła też być zirytowana propagandowo antyzachodnim wydźwiękiem filmu (RFN jako matecznik zbrodniarzy wojennych, cała zachodnia Europa jako eldorado gangsterów).
Jak zatem w tym kontekście traktować współpracę Klossa z NKWD? Otóż o tym, że J-23 to agent radziecki, można było się dowiedzieć w pierwszym odcinku opowieści, wszelako pod warunkiem silnego skupienia uwagi, bo nie był to fragment zanadto wyeksponowany. Jak się wydaje, większość spośród widzów oglądających pierwszą emisję serii mogła rzeczony fakt zwyczajnie przeoczyć. Swoją drogą o trefnej proweniencji Klossa mówiło się najwięcej dopiero po 1989 r. i nawet z tej otwartej debaty nie wynikało, że zlustrowany serial ma być bezwarunkowo odesłany do lamusa historii.
Polski heros
Czego autorzy „Klossa” nie przewidzieli? Ano choćby tego, że wykreowany przez nich bohater stanie się jednym z najwyrazistszych w polskiej popkulturze wcieleń mitu heroicznego, którego paradoksalnym atrybutem – wobec nie tak przecież dawnych doświadczeń wojny i okupacji – będzie mundur niemieckiego oficera.
Zabiegi lokujące opowieść w propagandowej wersji historii (Kloss jako agent radziecki, AK jako formacja politycznie podejrzana, podziemie komunistyczne idealizowane) były przez publiczność niemal zupełnie ignorowane także z tego powodu, że zawsze najważniejsza musiała być przygoda bohatera działającego we wrogim otoczeniu i pokonującego kolejne, niemożliwe do pokonania dla zwykłych śmiertelników przeszkody. Dodatkowo działał męski urok Klossa – przystojnego blondyna o falujących włosach – o którym damska część publiczności mówiła, że mundur (ten mundur!) czyni go jeszcze bardziej przystojnym.
Fenomen opowieści o agencie J-23 sprowadza się nie tylko do sprawnie poprowadzonej akcji i dobrej pracy reżyserskiej nad powstawaniem serialu, bo dotyczy także bezprecedensowej w tamtych latach multimedialności. Już po zakończeniu pierwszej emisji wydano (w 1969 r.) pierwszy tom książkowej wersji „Stawki”, zaś w latach 1971–73 nakładem wydawnictwa Sport i Turystyka ukazało się 20 zeszytów wersji komiksowej. Potem opublikowano aż trzy wznowienia całej serii, ostatnie w 2007 r.
Komiks (podobnie jak książka) tylko w nielicznych detalach różni się od akcji znanej telewidzom z serialu. Autor rysunków Mieczysław Wiśniewski zadbał, by postaci wyglądały tak jak te w filmie, no, może rysunkowy Brunner nie zawsze ściśle powiela wizerunek swojego serialowego pierwowzoru. Ważna jest jednak sama koncepcja graficzna, która, podobnie jak rysunkowa opowieść milicyjna „Kapitan Żbik”, opiera się na wzorcach amerykańskich „klasyków” z lat 30. i 40. Jednakże w przypadku komiksu o Klossie świadczy to nie tylko o imitacji wzorców amerykańskich, ale głównie o tym, że sam serial ma w istocie strukturę komiksową: ujęcia są krótkie, kolejne sceny zaczynają się i kończą wyraźnym „cięciem” i cała narracja, podkreślona dodatkowo przez muzykę Jerzego Matuszkiewicza, podporządkowana jest wymogom dynamicznego tempa. Jeśli więc mówimy o „amerykańskości”, to trzeba uściślić, że pierwsi ulegli jej scenarzyści i reżyser, kiedy pracowali nad wersją ekranową, zaś komiks był już tylko prostym odtworzeniem filmowej serii.
Dzieło Safjana, Szypulskiego, Morgensterna i Konica jest zatem od początku do końca wytworem popkultury.
Oficjalna polityka nie do końca wiedziała, co z tym wszystkim począć, w partyjnych dokumentach wciąż zalegała doktrynalna niechęć do Zachodu, zachodnich mód i zachodniej kultury masowej, a jednocześnie Polacy wiedzieli coraz więcej o tym, co się w świecie dzieje. Inny serial telewizyjny – znakomita „Wojna domowa” w reżyserii Jerzego Gruzy – dokumentował w komediowej konwencji zmiany obyczajowe, które, jak choćby moda na długie włosy u chłopców, też przyszły zza żelaznej kurtyny. I w taki właśnie kontekst wpisał się agent J-23.
Znak czasów
Później stosunek rodaków do Klossa ulegał pewnym przeobrażeniom, generalnie – im bliżej było końca PRL, tym bardziej wizerunek bohatera „Stawki większej niż życie” narażał się na kpiny, ironię i podszyte niechęcią do ustroju komentarze. Wspomniane wcześniej graffiti z postacią Mikulskiego w hitlerowskim uniformie oznaczało jednak nie tylko drwinę z peerelowskiej telewizji, ale, wraz z wzorowanymi na słynnych printach Warhala wizerunkami twarzy Marilyn Monroe, stanowiło formę odrzucenia kultury masowej jako takiej.
W latach 80. Kloss w ten sposób właśnie funkcjonował w alternatywnych i subkulturowych obiegach: był ironicznie przywoływaną ikoną popkultury. W tym charakterze trafiał do piosenek rockowych. Na festiwalu jarocińskim w 1985 r. zespół Olafa Deriglasoffa Dzieci Kapitana Klossa śpiewał o bohaterze „Stawki”: „Jest silny i odważny/Tylko złych ludzi bije/Nie pali papierosów/ wódy nie pije”. Nawiasem mówiąc, wszyscy wtedy pamiętaliśmy, że za wczesnego Gierka J-23 było wymyślonym przez ulicę kryptonimem krajowego wina jabłkowego, które kosztowało 23 zł.
W nowej, wolnej Polsce Kloss wracał do nas trochę na fali mody na PRL, a trochę jako prezent dla pokolenia telewidzów, którzy pamiętali pierwsze emisje „Stawki”. Kiedy TVP była administrowana przez ekipy sympatyzujące z prawicą, film nie pojawiał się w jej ramówce. W 2009 r. w kanale tematycznym TVP Historia emisję serialu opatrzono komentarzami historyków z IPN w nieco naiwnym przeświadczeniu, że serialowa wizja realiów wojny może jeszcze kogokolwiek ideologicznie zdeprawować. Nieoczekiwanie wróciła wiara we wszechmoc komunistycznej propagandy, podczas gdy kolejne pokolenie odbiorców „Stawki” było jak najdalsze od analizowania jej politycznych czy ideologicznych kontekstów.
Hans Kloss stał się jednym z symboli groteskowej nierzeczywistości nieznanego młodej generacji kraju o nazwie PRL. Bohater słynnego serialu podzielił więc los nie tylko Czterech Pancernych z Szarikiem, ale też filmu „Rejs”, samochodu Syrena, polskiego big-beatu i olimpijskiego gestu Kozakiewicza.