Niestety, z powodu zepsutej windy cała ta historia na zawsze pozostanie niedopowiedziana. Gdyby nie awaria, być może Stieg Larsson, który w jesienne popołudnie musiał wdrapać się na siódme piętro sztokholmskiej kamienicy, pisałby dalej i dożył momentu, w którym jego książki zdobyły ogromną popularność. Jednak serce przepracowanego Larssona, przeciążone nałogowo przyswajanymi papierosami i kofeiną, przytkane cholesterolem z fast foodów, którymi – podobnie zresztą jak jedna z kluczowych postaci w jego książkach – maniakalnie się żywił, nie przetrwało tej wspinaczki. 9 listopada 2004 r. Stieg Larsson zmarł przedwcześnie. Miał 50 lat. Napisał zaledwie trzy powieści, które układają się w tzw. trylogię „Millennium”.
Gdyby żył, zapewne odczuwałby przewrotną satysfakcję. Całe życie poświęcił walce o prawa mniejszości etnicznych i seksualnych. Wojował piórem z radykalną faszyzującą prawicą, wspierał ruch komunistyczny, wydawał ideologiczne pisma niszowe, co sytuowało go na obrzeżach szwedzkiego świata dziennikarskiego (również jeśli chodzi o zarobki). Opisywał patologie idealnego skandynawskiego państwa opiekuńczego. Zresztą sama decyzja o pisaniu kryminałów była podyktowana głębokim zwątpieniem w szwedzką sprawiedliwość społeczną. Doszedł po prostu do wniosku, że dotychczasowe zarobki ani emerytura z pomocy społecznej nie dadzą mu żadnego oparcia na starość. Liczył na to, że tzw. skandynawski kryminał, gatunek na fali, swoista marka wśród czytelników, pozwolą mu wstrzelić się w kulturowy mainstream.
Larsson dziś byłby bogaty.
Na całym świecie kupiono 50 mln jego książek (dochody szacuje się na 200 mln dol.). Popularność wzrosła dzięki szwedzko-duńskiej ekranizacji (trzy filmy w kinach plus serial w TV).