To dopiero trzecia na świecie (po Nowym Jorku i Londynie) inscenizacja „Shreka”. Sukces nie był wcale oczywisty, bo to dzieło dobre, ale nie wybitne. Ponadto jest dość wiernym powtórzeniem pierwszych filmowych przygód ogra-odludka. Tymczasem gdyńska realizacja Macieja Korwina okazała się sukcesem. Wszystko jest tu na najwyższym musicalowym poziomie: bajkowa, wirująca scenografia, fantazyjne kostiumy, śpiew i gra aktorska, choreografia. Gagi są wprawdzie niekiedy mało wyrafinowane, ale publiczność bawi się świetnie, a ponieważ tekst tłumaczył Bartosz Wierzbięta (ten sam, który przygotował listy dialogowe do filmu), więc w innych miejscach śmieją się dzieci, a w innych chichoczą dorośli.
Do tego trochę psychoanalizy (Shrek i Farquard jako odrzucone w dzieciństwie postaci z kompleksami) i trochę postmodernistycznych zabaw w cytaty (od Czajkowskiego po „Skrzypka na dachu”). Co jednak najważniejsze, reżyserowi udało się osiągnąć istotną wartość dodaną: poza zafundowaniem widzom pysznej zabawy, dość wyraźnie postawił poważniejszy problem: odmienności, nietolerancji. Po chichotach można więc usiąść z pociechą i poważnie spytać: a o czym tak naprawdę był ten musical?
Shrek, musical, reż. Maciej Korwin, Teatr Muzyczny w Gdyni