Kultura

Menedżer z obsesją

Menedżer kultury, czyli kto?

„Wyćwiczyłem w sobie na przykład taki mechanizm biologiczny, że podczas trwania Festiwalu Malta śpię każdej nocy tylko godzinę. A po jego zakończeniu odsypiam dwa dni.”. „Wyćwiczyłem w sobie na przykład taki mechanizm biologiczny, że podczas trwania Festiwalu Malta śpię każdej nocy tylko godzinę. A po jego zakończeniu odsypiam dwa dni.”. Adam Kozak / Agencja Gazeta
O tym, że pieniędzy na kulturę nie jest mało, tylko trzeba umieć je zdobywać i wydawać - mówi Michał Merczyński, szef Narodowego Instytutu Audiowizualnego.
Michał Merczyński odpowiada za organizację programu kulturalnego polskiej prezydencji w Unii, a szczególnie za kształt i przebieg rozpoczynającego się 8 września Europejskiego Kongresu Kultury.Adam Kozak/Agencja Gazeta Michał Merczyński odpowiada za organizację programu kulturalnego polskiej prezydencji w Unii, a szczególnie za kształt i przebieg rozpoczynającego się 8 września Europejskiego Kongresu Kultury.

Piotr Sarzyński: – Menedżer kultury, czyli właściwie kto?
Michał Merczyński: – Człowiek, który łączy wiele obowiązków i kompetencji. Powinien nieźle orientować się w prawie, być sprawnym organizatorem, znać się na produkcji imprez masowych, a dodam, że jest to wiedza coraz bardziej specjalistyczna i skomplikowana. Choć oczywiście trochę inna jest specyfika pracy menedżera kierującego wielkim festiwalem, a inna – pracującego w teatrze czy opiekującego się konkretnym zespołem, na przykład muzycznym. Niekiedy uważa się, że menedżer kultury jest od organizowania i nie powinien wtrącać się w program. Nie zgadzam się. Wówczas staje się głównym księgowym lub dyrektorem administracyjnym. Menedżer musi się znać na kulturze, musi mieć własne zdanie i pomysły.

To wiedza, a przymioty osobowości i charakteru?
Jest to zawód wymagający szczególnej osobistej pasji. Jeżeli traktuje się go poważnie, to liczyć się trzeba z ogromnym zaangażowaniem czasu i energii, kosztem życia osobistego i towarzyskiego. To nie jest praca od 8 do 17, ale od projektu do projektu. Wyćwiczyłem w sobie na przykład taki mechanizm biologiczny, że podczas trwania Festiwalu Malta śpię każdej nocy tylko godzinę. A po jego zakończeniu odsypiam dwa dni.

Osobistym zaangażowaniem można coś załatwić?
Twórcy nie tylko patrzą na pieniądze, niekiedy decydują niuanse. Pamiętam, jak sprowadzaliśmy do Poznania słynny zespół Radiohead. Konkurencję w Polsce mieliśmy ogromną, a jednak to u nas zagrali.

Fama głosi, że trwał wówczas swoisty wyścig z walizkami pełnymi pieniędzy.
Żadnych walizek nie było. Oferta, którą złożyliśmy na początku, nie zmieniła się nawet o jedno euro. Myślę, że zaważyła siła spokoju, dobre porozumienie z agentem i kontekst – cykl koncertów „Poznań dla Ziemi”. To zespół, dla którego niezwykle ważna jest ekologia i my to uwzględniliśmy. A czy inni jeździli z walizkami – nie mnie to komentować.

Mam rozumieć, że pozyskiwanie pieniędzy nie jest dla menedżera aż tak ważne?
Jest wiele źródeł finansowania – samorządy lokalne i regionalne, ministerstwo, Unia Europejska, sponsorzy – i dużą zaletą menedżera jest umiejętność dotarcia do nich. Ale uważam, że umiejętność wydawania pozyskanych pieniędzy jest jeszcze ważniejsza. Powiem jednak rzecz może mało popularną, ale uważam, że w kulturze nie ma wcale tak mało pieniędzy. Trzeba tylko wiedzieć, co z nimi robić.

Co robić? Nie szastać. Mądrze wydać.
Otóż to. Od pilnowania, by nie szastać, są rozliczne ciała kontrolne. Ale kto sprawdzi, czy pieniądze mądrze wydaliśmy? I cóż to właściwie znaczy? Dla jednego mądrym wydatkiem będzie zaproszenie wielkiej gwiazdy, dla drugiego taki program, który ściągnie jak największą publiczność lub zapewni jak największe zainteresowanie mediów. A ja mam od lat swoją obsesję: koprodukcje. Proszę zwrócić uwagę, że dziś kultura festiwalami stoi, a trend ów przyszedł do nas z Zachodu. Z reguły polega to na tym, że kogoś się zaprasza, coś się importuje. Słowem, płaci za gotowy produkt. Tymczasem na Malcie każdego roku mamy jedną, dwie duże premiery, których jesteśmy współproducentem, a bywa, że i inicjatorem.

Gdy współpracujemy na przykład z Janem Fabrem, jednym z najwybitniejszych na świecie artystów performerów, to nie tylko po to, by pokazać go w Polsce, ale by doprowadzić do takiej sytuacji, w której Polska aktorka Katarzyna Makuch występuje w jego spektaklu. W ten sposób inwestujemy nie tylko w nowe, ciekawe dzieło, ale i w promocję polskiego artysty.

A przy okazji wyrabiacie sobie w świecie dobrą markę.
Tak. Stajemy się instytucją, której można zaufać, trafiamy w europejski kulturalny krwiobieg, utrwalamy pozytywne skojarzenia, że nasz festiwal nie jest tylko przeglądem tego, co się dzieje, ale i kreatorem nowych jakości. I to jest właśnie – moim zdaniem – mądre wydawanie pieniędzy.

Na Europejski Kongres Kultury też przygotowaliście nowe produkcje?
Kilka, ale najciekawiej zapowiadają się dwa koncerty: Krzysztof Penderecki &Jonny Greenwood oraz Krzysztof Penderecki&Aphex Twin. Budzą one zaciekawienie w całym świecie muzycznym nieporównanie większe, niż gdyby każdy z tych wybitnych twórców występował z osobna z czymś, co już wcześniej stworzył. Premiera Krystiana Lupy zawsze elektryzuje teatralny świat, ale tu po raz pierwszy Krystian Lupa współpracuje z Dorotą Masłowską.

Na następną Maltę też szykuje pan coś wystrzałowego?
Bardzo wiele obiecuję sobie po światowej premierze opery flamandzkiego kompozytora Nicholasa Lensa według libretta napisanego osobiście przez noblistę Johna Maxwella Coetzeego na podstawie jego powieści „Powolny człowiek”. Reżyseruje Maja Kleczewska. Naszymi partnerami są Teatr Wielki w Poznaniu i Teatr im. Jana Kochanowskiego z Opola. To ogromne wyzwanie, bo wkraczamy w dość hermetyczny i dotychczas na Malcie prawie nieobecny świat opery.

Ale prawdziwą bombę planuję na festiwalu w 2015 r. Nie mogę zdradzić szczegółów, jeśli jednak dojdzie do realizacji, to będzie to wydarzenie o światowym wymiarze. Projekt wariacki, piękny, szalony. Jest już producent, czyli Maltafestival, i jeden wybitny twórca, a poszukujemy jeszcze jednego.

Ale dodam: przy tak ambitnych planach nie wolno zapominać o twórcach młodych, czekających na odkrycie i karierę. Moim obowiązkiem jest szukać i pokazywać taką sztukę, obarczoną większym ryzykiem, ale zasługującą na odkrycie. Tak jak kiedyś odkrywaliśmy na Malcie grupy teatralne Biuro Podróży czy Strefa Ciszy.

Cztery lata naprzód to niezła perspektywa planowania.
To jest właśnie ta perspektywa, na jaką sobie już mogę pozwolić po wielu latach pracy i zbierania doświadczeń. Spokojnie się zastanawiać na tym, co wyprodukować za 3–4 lata, a nie martwić się, co będzie za rok. Tak się pracuje w całym cywilizowanym świecie. I to jest chyba mój największy zawodowy sukces jako menedżera kultury.

A porażki?
Zdarzają się co roku. Ktoś odmówi przyjazdu, nie uda się zrealizować jakiegoś projektu. Z latami jednak przyjmuję je z pokorą, spokojnie, nie rozdzieram szat. Po prostu staram się stawiać sobie cele realistyczne, choć ambitne i z dużym wyprzedzeniem. Nad projektem z Coetzeem pracujemy na przykład od trzech lat.

Ale z jedną porażką – skoro już o tym mówimy – trudno mi się pogodzić do dziś, choć minęło już 10 lat. I pewnie nigdy się z nią nie pogodzę. To tragiczna śmierć aktorki Susan Gandolf w trakcie spektaklu na Malcie. Niespodziewanie urwał się kontener i ją przygniótł. Śledztwo wykazało, że nikt nie zawinił i był to po prostu nieszczęśliwy wypadek, ale to wydarzenie dręczy mnie do dziś.

Zbliżający się Europejski Kongres Kultury to chyba duże wyzwanie?
Ogromne. Jest to najważniejszy projekt, który realizujemy w ramach krajowego programu kulturalnego polskiej prezydencji. Z pełną odpowiedzialnością twierdzę, że takiego spotkania jeszcze w Europie nie było. Przyjadą wszyscy, którzy w kulturze mają coś do powiedzenia. Odbędzie się więc nieformalne spotkanie ministrów kultury państw Unii Europejskiej, przygotowaliśmy 10 ważnych debat, na których o stanie współczesnej kultury będą mówić wybitni intelektualiści, naukowcy, twórcy.

Osobny nurt to kultura obywatelska i przedstawiciele organizacji pozarządowych z całej Europy. Tu szczególnie polecam debaty „A Soul for Europe”. I wreszcie część artystyczna – wyśmienite koncerty, wystawy, spektakle. Kongres to fuga, a nie missa solemnis. Pod jednym dachem kawę będzie można wypić z każdym: od profesora Zygmunta Baumana czy Guy Sormana po reprezentanta partii piratów.

Kusi mnie, by spytać: i po co to wszystko? Przyjadą, spotkają się, rozjadą...
Nieprawda. Przede wszystkim o kulturze trzeba jak najwięcej rozmawiać, znajdujemy się bowiem w bardzo szczególnym momencie dziejowym zmiany jej paradygmatu. I jest to rewolucja – co potwierdza wielu badaczy – na miarę odkrycia Gutenberga. Kultura 2.0 to jest nowa era i trzeba się zastanowić, co z nią robić, jakich nowych międzynarodowych regulacji prawnych i organizacyjnych wymaga.

Poza tym jest też pewien pragmatyczny aspekt kongresu. Otóż dwa lata temu na podobnym spotkaniu ministrów kultury w Barcelonie minister Monika Smoleń wystąpiła z tezą, że kultura powinna stać się istotnym elementem budżetu unijnego, co wcześniej nie miało miejsca. Przez najbliższe półtora roku będą trwały niekończące się debaty o kształcie budżetu UE na lata 2014–20 i równie mocny głos w sprawie miejsca w nim kultury powinien być jednym z efektów kongresu wrocławskiego.

A przy okazji liczę, że dzięki kongresowi powstanie kilka dzieł, które mogą być ważne dla europejskiej kultury. Picasso na wrocławskim Kongresie Intelektualistów malował gołąbka, może i po tym kongresie pozostanie coś trwałego. Jest już książka profesora Baumana „Kultura w płynnej nowoczesności”, specjalnie napisana na tę okoliczność, powstają liczne koprodukcje.

Mam również nadzieję, że współpraca między polskimi a europejskimi stowarzyszeniami i kuratorami rozpoczęta podczas kongresu będzie w przyszłości kontynuowana.

Ma pan jakieś dobre rady dla początkujących menedżerów kultury?
Każdy tworzy swój własny system pracy i działania, nie zawsze skuteczny gdzie indziej. Ja stosuję się do dwóch – dla mnie pryncypialnych – zasad. Po pierwsze, wysyłam jasne komunikaty, zawsze mówię „tak” lub „nie”. Jasno wyznaczam cele i strategie i biorę za nie pełną odpowiedzialność. Po drugie, bardzo starannie dobieram współpracowników, którym pozostawiam dużo kompetencji i swobody. Sam nie zrobiłbym nic, choćbym stanął na głowie.

Michał Merczyński (rocznik 1962) – już na studiach został menedżerem Orkiestry Ósmego Dnia. W 1991 r. współtworzył Międzynarodowy Festiwal Teatralny Malta, którym nadal kieruje. Pracował w Telewizji Poznań, był dyrektorem Towarzystwa Muzycznego im. H. Wieniawskiego w Poznaniu, Teatru Rozmaitości w Warszawie, szefem programowym Festiwalu Dialogu Czterech Kultur. Od 2005 r. kieruje Polskim Wydawnictwem Audiowizualnym, przekształconym w 2009 r. w Narodowy Instytut Audiowizualny. Odpowiada za organizację programu kulturalnego polskiej prezydencji w Unii, a szczególnie za kształt i przebieg rozpoczynającego się 8 września Europejskiego Kongresu Kultury.

Polityka 36.2011 (2823) z dnia 31.08.2011; Kultura; s. 68
Oryginalny tytuł tekstu: "Menedżer z obsesją"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną