Wyobraźmy sobie wystawę w galerii sztuki współczesnej spiętą wspólnym mianownikiem malarstwa łagodnego. Albo festiwal filmowy prezentujący tylko filmy z wolnym montażem. Wreszcie książki, które mają nam nie przeszkadzać przy obiedzie. W muzyce nie trzeba sobie tego wyobrażać – od dawna towarzyszy nam przez cały dzień, wtapia się w tło i coraz częściej chodzi w niej o to, żeby nie angażowała zbyt mocno, tylko kreowała nastrój. Lounge, chillout i smooth jazz przeniosły znaną od wielu lat muzykę tła z wind i samolotów na salony.
Wszystkie razem coraz mocniej rozmazują się i tracą cechy gatunkowe, tworząc jedno szerokie zjawisko – nową muzykę użytkową. Ma ona swoje sukcesy na listach bestsellerów, ma swoje gwiazdy, a teraz także ogólnopolską imprezę. Smooth Festival w Bydgoszczy jest – jak piszą organizatorzy – „jednym z najbardziej eleganckich i wysmakowanych muzycznych wydarzeń roku”. Skąd się bierze ten sukces? I czy chodzi w nim jeszcze o cokolwiek poza aurą elegancji?
Na kanapę i do kanapki
Wiadomo, o co chodziło firmie Muzak, powstałej w latach 30. ubiegłego wieku – chciała zarabiać pieniądze na dostarczanej milionom, a potem setkom milionów ludzi na świecie muzyce tła. Sprzedawała ją przez lata do hoteli, poczekalni dentystycznych i fabryk. Do dziś nietrudno ją usłyszeć w samolocie, gdzie ma uspokajać nerwy pasażerów przed startem. Jej cechą szczególną jest to, że... nie ma żadnych cech szczególnych. Po prostu znika.
U amerykańskich dentystów w latach 80. zaczął ją zastępować smooth jazz, czyli jazz w odmianie łagodnej, zwykle grany na syntezatorach, saksofonach i gitarach. Ze swoją gwiazdą – Kennym G, saksofonistą lekkim, przebojowym i bezwzględnie skutecznym w relaksowaniu słuchaczy.