Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Od Piasta do Mieszka

No i znowu nam się święto narodowe 11 Listopada nie udało. Cztery pochody, cztery slogany, a na końcu policja z pałkami. Pan prezydent chciał dobrze i maszerował od Piłsudskiego do Dmowskiego, żeby połączyć dwie trumny „fundatorów Polski” (cytuję za TVP). Wobec tego ludowcy zgromadzili się pod Witosem. Z kolei nacjonaliści... itd. Powstaje więc pytanie, którędy mają chodzić pochody ku czci naszej tożsamości i plemienności?

Proponowałbym z placu Bankowego do placu Zbawiciela. Jest to arteria szeroka, wystarczająco paraliżująca miasto, żeby wszyscy musieli zauważyć wydarzenie. Tata mówił mi zawsze, że nie uwierzy w żadne realne zmiany, dopóki na placu przed ratuszem stoi pomnik Dzierżyńskiego. Czy na jego miejscu ma jednak tkwić akurat Słowacki? Drugi wieszcz z Warszawą związany był najbliżej przez plac Zamkowy. Począwszy od Kordiana. Później: „Jest u nas kolumna w Warszawie, Na której usiadają podróżne żurawie…”, albo „zielone Kilińskiego oczy” – to też Starówka. Przed stołówką Związku Literatów na pewno czułby się najlepiej. Kogo zatem, który by nikogo nie drażnił, postawić przed magistratem w miejsce Słowackiego? Ależ Piasta Kołodzieja oczywiście! Ma on same zalety.

Przede wszystkim jako pierwszy jest bez wątpienia prawdziwym Polakiem. Po drugie, jak twierdzi autorytatywnie Gall Anonim, jadł wieprzowinę, czyli nie był Żydem, a masoneria w tych czasach jeszcze nie istniała – to powinno zadowolić nacjonalistów. Odwiedzali go aniołowie i cuda czynili przy okazji, czemu się Kościół katolicki nijak nie może sprzeciwić. Był poganinem, co ucieszyłoby Palikota.

Polityka 47.2012 (2884) z dnia 21.11.2012; Felietony; s. 107
Reklama