Kraj

Słowa już nie ranią

Aleksandra Jakubowska: Słowa już nie ranią

Fot. Tadeusz Późniak Fot. Tadeusz Późniak
Zwana niegdyś 'lwicą lewicy' Aleksandra Jakubowska po raz pierwszy od kilku lat zgodziła się na rozmowę.

Bianka Mikołajewska: Ostatnie lata były dla pani bardzo burzliwe: najpierw najwyższe funkcje państwowe, potem załamanie kariery związane z aferą Rywina, w końcu oskarżenie pani i męża o stworzenie układu korupcyjnego, który miał czerpać korzyści z ubezpieczania Elektrowni Opole...

Aleksandra Jakubowska: Właściwie trudno powiedzieć, że afera Rywina była wstrząsem w moim życiu. Oczywiście ona doprowadziła do dymisji rządu, mojego odejścia z gabinetu premiera. Ale totalnym szokiem było dla mnie to, co zrobiono w Opolu. W grudniu 2004 r. aresztowano mojego męża. Wyszedł po pół roku. Półtora roku później aresztowano w tej samej sprawie mnie. Argument, że ja mogę mataczyć, że mogę porozumiewać się z osobami, które od 1,5 roku są na wolności - to było coś zupełnie absurdalnego. Policja kolejny raz przeszukała nasz dom. Tak jakbym była idiotką, która po wsadzeniu męża do więzienia przynosi do domu obciążające materiały. Nie chcę mówić o tej sprawie, bo ona się toczy. Ale ci, którzy epatują informacją, że grozi mi 12 lat więzienia powinni przejrzeć akta - niech zapoznają się z zeznaniami głównej oskarżonej, która opowiada jak była traktowana w więzieniu i dlaczego powiedziała to, co powiedziała (jej zeznania obciążają Jakubowskich - przyp. B.M.)

Gdy aresztowano pani męża, za pośrednictwem mediów wypowiedziała pani wojnę prokuraturze. Po odwiedzinach w areszcie zerwała pani wszelkie kontakty z mediami. Pisano, że zamilkła pani przygnieciona ciężarem dowodów.

Osoby, które nie miały ze mną kontaktu opowiadały dziennikarzom, że zaszyłam się w Podkowie Leśnej, że mam problemy alkoholowe. Pewien znany dziennikarz dzwoni do mnie systematycznie i przekonuje, że powinnam udzielić wywiadu, że on jest taki życzliwy, bo gdyby chciał napisałby felieton, który mógłby mnie zniszczyć. Tylko, że ja już jestem na etapie kiedy słowa nie ranią. To, co mówią czy piszą inni nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. Jeśli chodzi o mojego męża - nigdy nie zwątpiłam w to, że nie złamał prawa. Dowodem jest to, że udało nam się ocalić rodzinę. A przede wszystkim uchronić przed konsekwencjami tego wszystkiego, co się działo, naszego niepełnosprawnego syna. Chociaż na pewno było dla niego traumatycznym przeżyciem gdy na jego oczach o 6.15 wyciągnięto jego matkę z domu. Bo ja jestem ukrywającym się przestępcą, do którego trzeba wkroczyć o świcie na oczach dziecka. Tak jakby nie można było poczekać aż ono wyjdzie do szkoły. Potem, gdy zostałam zwolniona i jechałam na pierwszą rozprawę do Opola syn zapytał: „Mamusiu, ale ty wrócisz? Nie zamkną cię znowu?"

Jak reagowali inni członkowie rodziny?

Gdy byliśmy oblegani przez dziennikarzy po aresztowaniu męża, moja teściowa, która ma 83 lata i mieszka w domu obok nas, udała się ze swojego domu dróżką w stronę furtki i krzyknęła do dziennikarzy: „może jeszcze oskarżycie moją synową o podpalenie Reichstagu?" To był ogromny akt odwagi z jej strony (śmiech). Teściowa zawsze mnie wspierała - znamy się trzydzieści parę lat. Nigdy z jej strony nie miałam żadnego sygnału, że ona może wątpić w to, że nie zrobiłam niczego, czego mogłabym się wstydzić. Oczywiście, że to ją przybijało, że to ją kosztowało dużo zdrowia - ona nie potrafi wyłączyć telewizora i nie słuchać.

Obawiała się pani, że rodzina, znajomi, w skrytości ducha mogą myśleć, że jest pani w „grupie trzymającej władzę", która posłała Rywina po łapówkę do Agory? Że wzięła Pani pieniądze za ubezpieczenie Elektrowni Opole?

Myślę, że sporo osób w to uwierzyło. Nawet w rodzinie takie przypadki się zdarzały. W sprawie, w której byłam oskarżona o samowolne dokonanie zmian w projekcie ustawy o radiofonii i telewizji, zostałam uniewinniona przez sąd pierwszej instancji. W uzasadnieniu wyroku sędzia mówił, że w moim przypadku zastosowano metodę: dajcie mi człowieka, a znajdę paragraf. Ale jak powiedział kiedyś Jan Rokita: „opinia publiczna wydała w tej sprawie wyrok". Wyroki sądu nic tu nie pomogą.

Czy ci, którzy po wybuchu afer odsunęli się od pani, przez ostatnie lata zmienili zdanie?

Nie wiem czy po jakimś czasie coś się zmieniło. Gdy jakaś osoba mnie zawiedzie, to wykasowuję ją tak, jak jej numer w pamięci telefonu. Mój świat się przed nią zamyka. Ona dla mnie przestaje istnieć.

Ile osób przeszło w ten sposób do niebytu?

Dużo.

Koledzy z lewicy?

Z obecnie działających ludzi lewicy pomógł mi tylko jeden człowiek - nie wymienię jego nazwiska żeby mu nie zaszkodzić. Leszek Miller, który został postawiony w bardzo trudnej sytuacji - nie mogę powiedzieć jakiej, bo on sam nigdy o tym publicznie nie mówił, zachował się wyjątkowo lojalnie w stosunku do mnie. Utrzymuję z nim kontakt: dzwonimy do siebie, wymieniamy maile.

A Lech Nikolski i Krzysztof Janik? Przed wybuchem afery byliście Państwo uważani za przyjaciół, często demonstrowaliście zażyłość...

Nie mam z nimi kontaktu od 2005 r. - gdy skończyła się kadencja Sejmu. Ale mogę powiedzieć, że są na liście ludzi, którzy nie mają dostępu do mojego świata.

Ma pani do nich żal?

Staram się nie rozpamiętywać tego co było. Nie jestem żoną Lota. Według niektórych interpretacji zamieniła się ona w słup soli bo opuszczając Sodomę i Gomorę spojrzała na miejsce zgorszenia. Ja myślę, że Bóg zakazał im oglądać się za siebie, bo chciał by nie wracali myślami do przeszłości. Żona Lota została ukarana bo przeszłość ją zdominowała, nie mogła przestać o niej myśleć. Takie wspominki: jak zachowali się wobec mnie inni..., co by było gdyby... - to jest życie na jałowym biegu.

Gdy wybuchła afera Rywina, a potem opolska, pani nazwisko było na łamach wszystkich mediów. Mówiono o tym wszędzie. Nie obawiała się pani reakcji zwykłych ludzi - na ulicy, w sklepie?

Właściwie nie spotkałam się z negatywną reakcją obcych osób. Wręcz przeciwnie. Ostatnio w Tesco rzuciła mi się na szyję jakaś pani i powiedziała: niech się pani trzyma. Emeryt w Arkadii powiedział: „całe moje osiedle wie, że pani nie chciała sprzedać telewizji." Może ci, którzy myślą inaczej po prostu się nie odzywają.

Takie gesty są dla pani ważne?


W najgorszym okresie były bardzo ważne. Gdy zostałam aresztowana, trafiłam do kobiecego więzienia w Opolu. Na piętrze było kilka cel dla aresztu tymczasowego, a reszta to był tzw. półotworek (półotwarte więzienie - przyp. B,M.) dla kobiet po wyroku. Pierwszego dnia, jeszcze nie dostałam żadnej współlokatorki, słyszę pod drzwiami: „Jakubowska! Potrzebujesz czego? Jakby co to do celi numer..." Pomyślałam: „Boże, jakaś anonimowa więźniarka okazała mi pomoc". Swoją drogą to, co się dzieje w tych aresztach... W celi obok mnie siedziała księgowa spółdzielni mieszkaniowej, której kasjerka zdefraudowała 300 tys. zł. Wsadzili ją do aresztu. Była tam już chyba z 9 miesięcy. Druga była taka, na którą się zawziął jakiś urzędnik - chciał żeby zdradziła z nim męża, a gdy się nie zgodziła - oskarżył ją o jakieś przestępstwo. Ta już siedziała z rok. Była narkomanka- dziewczyna po resocjalizacji, którą się stoczyła, którą wrzucili do celi na głodzie, z żółtaczką. I te kobiety w celi się nią zajmowały. Były dwie Rumunki, które mówiły: pani daj papierosa i nic poza tym nie kumały...



Pisze pani książkę. Wróci w niej pani do tych historii?


Niestety jeśli chodzi o treść książki - mój wydawca założył mi kajdany i knebel. Mogę tylko powiedzieć, że może być wielkim zaskoczeniem dla wielu ludzi.

A więc będzie jednak w jakiś sposób nawiązywała do prawdziwych zdarzeń?

To nie jest książka autobiograficzna, ale nie jest oderwana od realiów. Myślę, że jeżeli pani ją przeczyta, znajdzie pani odpowiedź na wiele pytań, na które dzisiaj nie udzielę odpowiedzi.

A bohaterów ze świata polityki?


Nie jest to książka z kluczem. Ale pewne typy charakterów, sposoby postępowania - na pewno tam się znajdą. To znaczy znajdują się - bo już ją kończę. Na rynku ma się ukazać w październiku. Moja agentka - Małgosia dzwoni co trzeci dzień i dopytuje: ile jeszcze zostało do końca. Trzeba przyznać, że z pomysłem jej napisania nosiłam się długo. Pierwszy raz usiadłam do niej w 1995 r. - wtedy przerwał mi Józef Oleksy - powierzając mi funkcję rzecznika rządu.

Kiedyś wspominała pani, że pisała wówczas Harleqina?

Tak, wówczas to miał być Harleqin. Życie trochę to zweryfikowało. Ale jedna scena została - ta scena właściwie była powodem, dla którego chciałam wtedy napisać tą książkę. Dziś również nie piszę tej książki po to żeby na niej zarobić, to nie jest moim głównym celem.

Nie musi się pani martwić o pieniądze? Z czego pani żyje?


Od 2005 r. nie zadzwonił do mnie nikt z propozycją pracy, ani ja do nikogo nie zadzwoniłam. Bardzo trudno mi jest kogoś o to prosić. Pozwoli pani, że to pytanie pozostawię bez odpowiedzi.

Czyli chyba nieźle byłoby gdyby książka dobrze się sprzedała?

Byłoby bardzo dobrze (śmiech). Trochę nam pani popsuła kampanię reklamową - w październiku miała odbyć się konferencja prasowa - pod hasłem: powrót Aleksandry Jakubowskiej. Wszyscy by się pewnie bali, że Jakubowska wraca do polityki.

Chciałaby pani wrócić?


Ani myślę. Przykro mi tylko, że tylko, że przydomek „lwica lewicy" straciłam na rzecz Joanny Senyszyn.

Może wystąpię o prawa autorskie do tego tytułu i sama będę decydować komu się należy. Dziękuję bardzo za rozmowę.


Aleksandra Jakubowska - była wiceminister kultury, a potem szefowa gabinetu premiera Leszka Millera. W przyjętym przez Sejm raporcie z prac komisji śledczej powołanej do wyjaśnienia afery Rywina uznano ją za członka „grupy trzymającej władzę". Według raportu to w imieniu tej grupy Lew Rywin złożył Adamowi Michnikowi propozycję: zmiany w ustawie o radiofonii i telewizji umożliwiające Agorze zakup telewizji w zamian za łapówkę w wysokości 17,5 mln zł. Sąd, który badał tą sprawę uznał, że nie sposób wskazać rzeczywistych mocodawców Rywina - skazał tylko jego. W oddzielnej sprawie - o samowolne dokonanie zmian w ustawie o rtv uniemożliwiających prywatyzację regionalnych ośrodków TVP Jakubowska została uniewinniona przez sąd pierwszej instancji. Od kilku miesięcy toczy się proces, w którym ona i jej mąż są oskarżeni o stworzenie układu korupcyjnego, który miał zarabiać na ubezpieczeniu Elektrowni Opole.


Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną