Stan wrogości w społeczeństwie jest wysoki, o czym można się przekonać, czytając zaangażowaną politycznie prasę, internetowe portale, słuchając ludzi na wiecach i politycznych spotkaniach. Platforma, w oczach zwolenników PiS, jest właśnie w ostatnim stadium strasznej agonii, rząd się rozsypuje, kraj stacza w przepaść. Pewna szczycąca się obiektywizmem gazeta (ta sama, która „nie przyłączyła się do nagonki na PiS") napisała nawet, że rząd Tuska to najgorsza ekipa od 20 lat.
Mówiące zupełnie coś innego sondaże nie działają tu trzeźwiąco, są unieważniane jako wynik propagandy Tuska albo dowód okresowego ogłupienia części społeczeństwa. Można wręcz podziwiać tę fantastycznie głęboką wiarę w to, że do władzy wróci Jarosław Kaczyński, polityk regularnie zwyciężający w rankingach nieufności, zamykający stawkę tych, których uważa się za mężów stanu.
Z kolei sympatycy Platformy są oburzeni tym, że pisowcy „cieszą się z kryzysu", że bezwstydnie liczą na niską frekwencję w najbliższych wyborach, że Bracia blokują rządowe koncepcje. I wciąż przypominają dawne ich przewiny i hity z czasów koalicji moralnego wzmożenia. Trzeba też uczciwie przyznać, że część złośliwości wobec Kaczyńskich jest na granicy dobrego smaku albo i poza nią.
W czasach, kiedy i Tusk, i Jarosław Kaczyński wspominają o jakimś porozumieniu, to ich wyborcze drużyny chyba nigdy wcześniej nie były tak odległe od siebie jak w tej chwili. Obaj przywódcy zresztą muszą sobie zdawać z tego sprawę, a deklarowana „na górze" chęć do współpracy jest tylko jedną z politycznych min sezonu; to się nosi na kryzysowy koniec zimy.