Kraj

Miejsce na słowa

Ewa Wanat, redaktor naczelna TOK FM. Fot. Tadeusz Późniak. Ewa Wanat, redaktor naczelna TOK FM. Fot. Tadeusz Późniak.
Rozmowa z Ewą Wanat, redaktor naczelną Radia TOK FM.

Krystyna Lubelska: – Szefuje pani radiu o formule ekscentrycznej. Gdy niemal wszystkie stacje prześcigają się w nadawaniu muzyki z list przebojów, na antenie TOK FM toczą się rozmowy. Komuś to jest potrzebne?

Ewa Wanat: – Okazuje się, że coraz większej liczbie słuchaczy. Przed 5 laty, gdy zaczynaliśmy nadawać w obecnej formule, słuchało nas średnio dziennie 139 tys. osób, teraz ponad 400 tys. TOK FM się rozrasta, powoli wychodzi z niszy, choć oczywiście nigdy nie będzie miało takiej popularności jak RMF czy Radio Zet. Nie tylko ze względu na to, że obie te stacje mają zasięg ogólnopolski, a TOK jest obecny zaledwie w dziesięciu największych miastach, ale także dlatego, że liczba odbiorców, którzy są w stanie zaakceptować mówiące radio, jest ograniczona.

Trudno się temu dziwić, skoro robicie radio dla ludzi wykształconych.

Fakt, że wśród słuchaczy Toku jest znaczna nadreprezentacja, bo aż 55 proc., ludzi z dyplomami wyższych uczelni, a reszta ma wykształcenie średnie. Nasi słuchacze jeżdżą do pracy samochodami, wyjeżdżają na narty za granicę. Załapali się na transformację, znaleźli w niej szansę dla siebie, na własny rozwój.

Dziennikarka jednej z gazet codziennych ustawiła słuchaczy TOK FM na tej samej linii co elektorat Radia Maryja, tyle że na przeciwnym krańcu. Wedle niej, kanał prawy to Radio Maryja, kanał lewy to TOK FM. Czy TOK FM rzeczywiście został skanalizowany w jedną stronę?

Różnica między TOK FM a Radiem Maryja jest tak gigantyczna, że właściwie niemierzalna. Przed mikrofonami Radia Maryja zasiadają wyłącznie ludzie związani z jedną opcją ideologiczną. Tam wszyscy się ze sobą zgadzają, a inwektywami obrzucają nieobecnych. Do TOK FM przychodzą ludzie związani nie tylko z różnymi partiami, ale i reprezentujący różne, czasami skrajne światopoglądy i postawy. Autorka artykułu słuchając nas zrozumiała z naszego radia tyle, ile PiS z Matriksa.

Ilu gości dziennie przychodzi do Toku?

Trzydzieści, czterdzieści osób. Znajdują się wśród nich zarówno Tomasz Terlikowski, jak Janusz Palikot, są Tomasz Sakiewicz czy Marek Magierowski, ale też Stefan Niesiołowski, Leszek Miller czy Wiesław Chrzanowski i Jerzy Urban. Bywają aktorzy, dyplomaci, naukowcy. Nie cenzurujemy ludzi ani ich poglądów.

Czy zdarzyło się, żeby któryś z zaproszonych przez TOK FM gości odmówił przyjścia do studia?

Mimo zaproszeń nie zaszczycił naszego radia swoją obecnością prezydent Lech Kaczyński ani jego brat, były premier Jarosław Kaczyński. Nie odmówili jednak wprost, tłumacząc się brakiem wolnych terminów.

Poranki z Radiem TOK FM są najbardziej znaczącą pozycją w programie. Dlaczego akurat te audycje?

Pasmo poranne dla każdej stacji stanowi punkt honoru, bo tak jak w naszym przypadku, godziny między 7.00 a 9.00 to najlepszy czas dla radia. Ludziom śpieszącym się do pracy, biegającym rano między kuchnią a łazienką niełatwo jest oglądać telewizję, nawet jeśli nadaje swoje poranne serwisy informacyjne czy audycje publicystyczne. Po południu i wieczorem każde radio przegrywa z telewizją, trzeba więc maksymalnie wykorzystać czas, który mamy do dyspozycji.

Popularność „Poranków Radia TOK FM” wśród słuchaczy rośnie. Myślę, że dzieje się tak dlatego, że wyjeżdżając do pracy po wysłuchaniu Toku, mają poczucie, że wiedzą już, co stało się ważnego, otrzymali obraz aktualnej sytuacji, ale także świadomość, o czym warto pogadać z innymi.

Słuchacze lubią się od rana podenerwować?

Kontrowersja na antenie jest pożądana, bo budzi emocje, a one się liczą, choć oczywiście nie należy przesadzać z ich wywoływaniem. Ważna jest także osobowość prowadzących audycje, szczypta humoru, nieco luzu albo też powagi, trochę kolokwializmu.

Nie przesadzacie trochę z tymi kolokwializmami na antenie?

Jak lewicowy, młody publicysta Sławomir Sierakowski oświadcza w ferworze dyskusji: „Mam w dupie lustrację”, to jest w tym wielki ładunek emocji, a bez emocji nie ma żywego radia.

Miesza pani w tym Tokowym kotle różne osobowości i różne składniki. Pojawiają się także w radiu TOK FM prowokacje obyczajowe, jak np. coming out Anny Laszuk czy też Kuby Janiszewskiego.

Słowo prowokacje zakłada celowe szokowanie, tymczasem ja bym powiedziała, że my w radiu nie podkręcamy rzeczywistości, tylko raczej niczego nie ukrywamy. Ania Laszuk i Kuba Janiszewski wprost powiedzieli o tym, że są homoseksualistami.

Czy sądzi pani, że dla słuchaczy TOK FM istotne jest, kto akurat siedzi przed mikrofonem? Może jednak publiczne deklaracje odmienności seksualnej mają za zadanie epatowanie publiczności?

Zarówno jeden, jak i drugi coming out nie były przemyślanym chwytem, ale wynikały z sytuacji, która wytworzyła się w czasie audycji. Anna Laszuk odpowiedziała po prostu na wątpliwość gościa, który zapytał: „Nie wiem, czy pani jest hetero?”.

Tematem audycji Kuby była sprawa dyrektora liceum, który ulegając naciskom księdza, nie wpuścił do szkoły jednego z wcześniej zaanonsowanych gejowskich aktywistów, ponieważ była akurat środa popielcowa. Podczas rozmowy na antenie ów dyrektor stwierdził, że nie ma nic przeciwko homoseksualistom, ale jednak w środę popielcową może trochę nie wypada ich przyjmować. I wtedy Kuba powiedział: „Ja jestem homoseksualistą, jest środa popielcowa, czy wobec tego nie powinienem prowadzić programu?”. Obnażył w ten sposób, moim zdaniem, absurd sytuacji, jaka wytworzyła się w szkole.

I co dyrektor na to?

Speszył się. Chciał mieć po prostu święty spokój, nie miał ochoty ginąć za tolerancję. My jako radio walczymy z oportunizmem, a TOK FM to radio opinii. Audycje publicystyczne trzeba odróżnić od serwisów informacyjnych, które muszą być całkowicie bezstronne. Mamy newsroom, który o to dba i trzyma rękę na pulsie wydarzeń. Natomiast obiektywna publicystyka nie istnieje, zawsze zabarwiona jest jakimś poglądem. Mamy własne zdanie w wielu sprawach, a prawem słuchaczy jest się z nim nie zgadzać, kłócić się z nami, dyskutować.

Część z nich, rozzłoszczona na TOK FM, może jednak zdecydować się na przełączenie stacji.

Oczywiście. TOK FM jest medium prywatnym o zabarwieniu liberalnym. Nie musimy udawać, inaczej niż radio publiczne, że występujemy w imieniu całego społeczeństwa. Chcemy przemawiać naszym głosem, z całym przekonaniem zapraszając innych do wyrażenia ich subiektywnych opinii.

Dodę też pani zaprosi? Wszyscy ją zapraszają.

Do audycji stricte rozrywkowej, jeśli taka byłaby na naszej antenie, owszem. Do jednego z poważnych telewizyjnych programów publicystycznych Doda została zaproszona, aby wystąpić wspólnie z Donaldem Tuskiem. Uważam, że była to sytuacja niepotrzebnie upokarzająca zarówno dla Dody, jak i pana premiera.

Jednak Doda mogłaby chyba wystąpić w programie o seksie, który pani prowadzi?

Nie, bo formuła programu „Kochaj się długo i zdrowo” nie jest skandalizująca. Z seksuologiem Andrzejem Depką rozmawiamy o sprawach, które Polacy uważają za wstydliwe, niewymowne. Staramy się mówić jasnym i prostym językiem o kwestiach, które stanowią istotny element życia każdego człowieka, a zostały kulturowo zagmatwane. Z założenia jest to audycja edukacyjna, a w niektórych przypadkach może mieć także walory terapeutyczne. Nikt w mediach, poza nami, nie podejmuje cyklicznie, konsekwentnie i na poważnie tego tematu.

A więc prowadzi pani program misyjny?

Mamy ich sporo na naszej antenie, jak choćby bloki ekonomiczny czy kulturalny. Jestem zdania, że media prywatne, które przyłączają się do wypełniania misji, powinny otrzymywać część pieniędzy z abonamentu, jeśli się ostanie.
Mogłoby się to odbywać w drodze zdobywania grantów, np. poprzez składanie projektów na konkretny cykl audycji. Dysponentem abonenckich środków z przeznaczeniem dla mediów komercyjnych mogłoby być Ministerstwo Kultury albo specjalnie powołana do tego celu instytucja. Teraz jednak teoretyzuję, bo bardzo wątpię, żeby publiczne radio i telewizja dopuściły prywatne stacje do publicznej kasy. Dobrze byłoby, gdyby przynajmniej nie konkurowały z nami na rynku reklam.

Co z konkurencją Internetu? Nie obawia się jej pani?

Korzystam z sieci, ale nie czytam forów internetowych, zamknęłam swój blog, bo nie podoba mi się dyskutowanie z anonimami na poziomie „ty czerwona szmato”. Moim zdaniem, takie radio jak nasze ma szansę przetrwania, bo chce prowadzić partnerski dialog, a takiego coraz bardziej brakuje. Coraz więcej ludzi tęskni za prawdziwą rozmową.

Istnieje coś, czego zazdrości pani konkurencji?

W zasadzie nie mamy bezpośrednich rywali, bo też nie ma takiego radia na rynku jak nasze. Jedyne, czego zazdroszczę innym stacjom, to wozów transmisyjnych.

Może dostanie pani taki z okazji pięciolecia TOK FM?

Szczerze mówiąc, bardzo wątpię. W czerwcu zmieniamy siedzibę na bardziej komfortową, więc to już jest coś. Rosną wpływy z reklam. Zarabiamy coraz więcej. Ale właściciele (obecnie Agora i „Polityka”) po latach dokładania do TOK FM oglądają każdą złotówkę, zanim zdecydują się na poważny wydatek.

Czy to pięciolecie będzie stanowiło jakąś cezurę w rozwoju TOK FM?

Przez minione pięć lat nasze radio podlegało nieustającym zmianom. Chcę dać temu organizmowi, który jest samodzielny i stabilny, spokojnie się rozwijać. Chciałabym też, aby słuchacze mieli czas przywyknąć do stałych godzin swoich ulubionych pozycji programowych.

W pani filmie poświęconym Teatrowi Ósmego Dnia, w którym się pani wychowała, jeden z aktorów powiada, że jeśli ktoś został ugryziony przez ten teatr, to ślad pozostaje na całe życie. Zgadza się pani z tą opinią?

Ludzie z Teatru Ósmego Dnia ukształtowali mój światopogląd, nauczyli bycia odpowiedzialną i nawiązywania z innymi istotnych więzi. Dzięki nim nabrałam też, jakby to powiedzieć, poczucia obywatelskości.

TOK FM nieco zaniedbuje młodych ludzi. Nie przyciąga ich do siebie z magnetyczną siłą.

Młodzi koncentrują się przede wszystkim na słuchaniu muzyki, gadanie ich nudzi. Z biznesowego punktu widzenia nie są też, jak to się brzydko określa, targetem TOK FM. Młodzi słuchacze są niewierni, przerzucają się ze stacji do stacji, jednocześnie grają w gry komputerowe i przy okazji oglądają telewizję. My, jako radio, musimy więc trochę na nich poczekać, aż dojrzeją, ściszą muzykę i znajdą miejsce na słowa.

Polityka 10.2008 (2644) z dnia 08.03.2008; Ludzie; s. 90
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną