Do kampanii prezydenckiej z impetem włączył się redaktor Krzysztof Stanowski. Jego program jest szalenie obiecujący, mnie najbardziej podoba się deklaracja, że wyborów, w których wystartował, Stanowski zamierza nie wygrać.
Tą deklaracją Stanowski pokazuje, że mimo spektakularnego sukcesu, jaki odniósł w dziennikarstwie i w biznesie, pozostał zwykłym Polakiem i tak jak inni zwykli Polacy nie planuje być prezydentem. Miejmy nadzieję, że mu się uda, będzie to dobre nie tylko dla Polski, ale także dla Stanowskiego, bo moim zdaniem ta cała prezydentura jest mu potrzebna jak dziura w płocie.
Można się zastanawiać, czy ogłaszając, że nie będzie prezydentem, Stanowski nie obiecuje Polakom za wiele. Jako debiutantowi może mu nie być łatwo; w konfrontacji z większością kandydatów ma małe szanse na przegraną. Z jednego z sondaży wynika, że na Stanowskiego byłoby skłonnych zagłosować aż 20,7 proc. badanych. Z tym że nie jest jasne, czy ci badani popierają Stanowskiego (bo chcą, żeby nie został prezydentem), czy raczej zamierzają go pogrążyć, doprowadzając do jego zwycięstwa.
Jeśli inni kandydaci obiecaliby Polakom to, co obiecuje Stanowski, sympatia do nich na pewno by wzrosła. Gdyby dr Nawrocki zamiast bezsensownie upierać się, że będzie niezależnym prezydentem wszystkich Polaków, zadeklarował, że dla dobra Polski zrobi wszystko, aby prezydentem był ktoś inny, od razu przekonałby do siebie wyborców, którzy nie są do niego przekonani. Jestem pewien, że Polaków, którzy po takiej deklaracji Nawrockiego nie zagłosowaliby na niego, byłoby tak wielu, że gdyby ci Polacy na niego zagłosowali, Nawrocki bez trudu wygrałby wybory w pierwszej turze.
Jeśli mam w związku z projektem Stanowskiego wątpliwości, to takie, że nie wiem, dlaczego w celu niezostania prezydentem zdecydował się wystartować w wyborach.