To akurat jeden z tych „100 konkretów”, do którego realizacji nowa władza zabrała się szybko i bez ceregieli. Przywrócenie dostępu do antykoncepcji awaryjnej – tzw. tabletki dzień po – bez recepty było jedną z obietnic szczególnie ważnych dla wyborczyń koalicji rządzącej. Przypomnijmy: tabletka z powrotem trafiła na receptę w 2017 r., decyzją pisowskiego ministra Konstantego Radziwiłła (sam przy okazji oświadczył, że nie przepisałby pigułki dzień po nawet kobiecie, która została zgwałcona). Rok temu przez Sejm przeszła ustawa, która – co było do przewidzenia – rozbiła się o weto konserwatywnego i bogobojnego prezydenta. Trzeba zatem było działać okrężną drogą, czyli rozporządzeniem. Tabletka dalej jest więc na receptę, ale tę mogą teraz wystawiać także aptekarze (tzw. recepta farmaceutyczna) – osobom powyżej 15 lat.
Ministerstwo Zdrowia uruchomiło pilotażowy program, jednak zainteresowanie nim trudno nazwać spektakularnym lub chociażby sporym. Resort robi dobrą minę, przekonując, że: – Pilotaż ma charakter dobrowolny, w naszej ocenie liczba aptek biorących w nim udział jest na wystarczającym poziomie. I dodając: – Program został przewidziany na kilka lat realizacji.
Spójrzmy zatem na liczby. Według danych przekazanych nam przez MZ na 14 tys. działających obecnie aptek „program dostępności do antykoncepcji awaryjnej” jest realizowany przez ok. 1,34 tys. z nich. To niespełna 10 proc. Trudno oprzeć się wrażeniu, że politycy PiS skutecznie zastraszyli farmaceutów, którzy najwyraźniej wolą się nie wychylać i nie narażać z obawy przed ewentualnym powrotem formacji Kaczyńskiego do władzy (pisaliśmy o tym w tekście