To wydanie POLITYKI nosi numer 3500, mamy więc mały jubileusz. Pięćset numerów tygodnika to niemal 10 lat. Chciałbym wierzyć, że kiedy kalendarz wyznaczy datę numeru 4000 POLITYKI, wciąż będą istniały Unia Europejska i NATO; że przetrwa liberalna demokracja z jej instytucjami kontrolującymi władzę i rynek z wolnymi sądami i mediami; że nie udusimy się od smogu i upału; że PiS się rozpadnie, a Putin upadnie. Mógłbym tak mnożyć; wszystkie życzenia dla numeru 4000 są podszyte niepewnością z wydania nr 3500, poczuciem, że właśnie mija – trwająca niemal 80 lat – epoka względnego światowego pokoju; nieprzerwanego postępu ludzkości, zmniejszania się obszarów biedy, zacofania, politycznej opresji. „Era Trumpa”, nawet jeśli sprowadzi się do chaotycznych czterech lat jego rządów, jest sygnałem końca tej lepszej historii, budowanej – tak jak same Stany Zjednoczone – na wartościach i ideach oświecenia. Czuć w powietrzu, że nadchodzi (cytując Staszka Tyma) „wiosna średniowiecza”.
Kiedy Trump wygrał wybory, pisałem, że Ameryka wybrała sobie króla; a on właśnie ogłosił się cesarzem. Nie chodzi tylko o pełną monarchicznych póz i pychy mowę tronową, ale o samą ideologię trumpizmu. Trump nie chce być, jak jego poprzednicy, „liderem wolnego świata”, raczej panem tej części, która uznaje senioralne przywództwo jego Ameryki, jest gotowa płacić za swoje bezpieczeństwo i podporządkować się gospodarczym interesom imperium. Instytucje międzynarodowe – ONZ, WHO, Porozumienie Paryskie, ale też NATO czy Unia Europejska – nowy imperator uważa za sztuczne twory, maskujące realne interesy i rywalizację mocarstw.