Kto cię tak wychował! – zawołała sąsiadka do zatrzaskujących się drzwi, które wypuścił nam w twarze oddalający się szybko nastolatek.
– Jak to kto? W Polsce wychowują wyłącznie rodzice – mruknąłem sarkastycznie.
– A jak źle wychowują? Albo wcale? Albo tylko swoim złym przykładem? Mam się tylko przyglądać i słowa nie powiedzieć? Niektórym nie powierzyłabym na tydzień rybki w akwarium, a co dopiero dziecka – ciągnęła, a ja czułem, że cała jej złość na chłopaka zwraca się na mnie. – To tchórzliwe gadanie. Przede wszystkim po to jest szkoła, żeby głupotę rodziców prostowała – stwierdziła konfrontacyjnie.
– Niby ciągle to robi – zacząłem się bronić. – Ale nikt jej w tym dostatecznie nie wspiera. Nauczyciel czuje, że państwo nie osłania go przed politykami, rodzicami, hejterami wszelkiej maści. Woli więc robić wynik egzaminacyjny, niż mówić uczniom, co jest dobre, a co złe.
– Wcale nie musi. Jak patrzę po sobie, to najlepiej wychowywali mnie ci nauczyciele, którzy sami byli dobrymi ludźmi – zakończyła, widząc, że i tak nie mam nic mądrego do powiedzenia.
Świeży spór o katechezę i edukację zdrowotną jest kolejną odsłoną trwającej od wieków debaty pedagogicznej o tym, kto ma prawo kształtować małoletniego, czyli człowieka, który – ze względu na wiek poniżej 18 lat – nie posiada pełni praw pozwalających mu decydować o sobie. Ojciec założyciel filozofii liberalnego społeczeństwa John Stuart Mill próbował to uporządkować i twierdził, że państwo może ograniczać naszą wolność tylko tam, gdzie nasze działania mogą zagrozić innym. „Każdy jest odpowiedzialny przed społeczeństwem jedynie za tę część swego postępowania, która dotyczy innych. W tej części, która dotyczy wyłącznie jego samego, jest absolutnie niezależny; ma suwerenną władzę nad sobą, nad swoim ciałem i umysłem” („O wolności”, przeł.