Na polityczny rozwód Grzegorza Brauna z Konfederacją zbierało się od dłuższego czasu, ale jego ostatnia wolta jest jednak sporym zaskoczeniem. Lider Korony Polskiej, wchodzącej w skład Konfederacji, w połowie ubiegłego tygodnia ogłosił swój start w wyborach prezydenckich. Najpierw kilka godzin trollował na portalu X, w końcu późnym wieczorem potwierdził pogłoski o starcie podczas wywiadu w szerzej nieznanym, prawicowym kanale internetowym. Ale informacje o starcie Brauna w majowych wyborach pojawiały się dużo wcześniej, aż w końcu zaanonsował go Mirosław Piotrowski. To były wieloletni europoseł startujący z list PiS (2004–19), który jednak zawsze chodził własnymi ścieżkami. W 2018 r. założył Ruch Prawdziwa Europa, partię, która później weszła w bliską współpracę z Koroną. Dziś wydaje się, że to właśnie Piotrowski i jego środowisko (związane m.in. z Radiem Maryja) w największym stopniu wpłynęli na Brauna, nakłaniając go do wystąpienia przeciw Konfederacji.
Jest też Janusz Korwin-Mikke, choć od roku na politycznym marginesie, to z resztkami wpływów i kontaktów na radykalnej prawicy. On także publicznie postulował start Brauna, acz głównie z egoistycznych pobudek motywowanych chęcią zemsty na Sławomirze Mentzenie, któremu najpierw oddał swoją partię, a z której później został przezeń usunięty. Kończy się więc pewien etap w historii Konfederacji, a Grzegorz Braun i jego Korona wypływają na wody politycznej samodzielności.
Dla tworzących Konfederację narodowców i wolnościowców to nowa sytuacja, którą muszą umiejętnie opowiedzieć wyborcom; z drugiej strony jednak – jak przyznają w nieoficjalnych rozmowach – ulga i poczucie oczyszczenia atmosfery w partii. – Szczególnie trudną relację z Braunem miał Mentzen, stąd brak zaproszenia dla lidera Korony na sierpniową inaugurację prekampanii prezydenckiej czy wykluczanie polityków Brauna z wydarzeń kampanijnych Sławka – słyszymy od jednego z konfederatów.