Wizerunkową porażką zakończyło się wprowadzanie do szkół przez ministrę Barbarę Nowacką edukacji zdrowotnej. Przedmiot, który od września tego roku zastąpi wychowanie do życia w rodzinie, w założeniu miał być obowiązkowy od IV klasy szkoły podstawowej i zawierać elementy m.in. zdrowia fizycznego, psychicznego, profilaktyki uzależnień, a także wychowania seksualnego. Ale właśnie te dwa ostatnie komponenty wywołały protesty skrajnie prawicowych środowisk, w tym Ordo Iuris. Wróciły hasła o „seksualizacji dzieci” i rzekomego „odbierania rodzicom prawa do decydowania o ich wychowaniu”. W kilku miastach w Polsce odbyły się protesty przeciwko nowemu przedmiotowi; w jednym z nich wziął udział Karol Nawrocki, kandydat PiS na prezydenta.
Później atmosfera psuła się jeszcze bardziej: do Ministerstwa Edukacji spływały protesty przeciwko EZ, głównie ze środowisk fundamentalistycznych (według IBRiS dla „Rzeczpospolitej” 61 proc. ogółu badanych popiera wprowadzenie edukacji zdrowotnej). Nauczyciele i dyrektorzy szkół zwracali z kolei uwagę, że sposób wprowadzenia przedmiotu – bez przygotowanych kadr, we wszystkich klasach naraz, rok przed planowaną reformą programową – to prosty przepis na organizacyjną katastrofę. Po publicznych stwierdzeniach lidera PSL o tym, że nowy przedmiot powinien być „pozbawiony ideologii”, a później także Rafała Trzaskowskiego i premiera Tuska o tym, że rodzice mają prawo wychować dzieci tak, jak chcą, Barbarze Nowackiej – która zabrała głos jako ostatnia – nie pozostało nic innego, niż ogłosić, że edukacja zdrowotna będzie przedmiotem nieobowiązkowym.
– To absolutne fiasko całej idei i chyba realizacja najgorszego możliwego scenariusza. Przedmiot jest niezwykle ważny i odpowiada na bieżące potrzeby, przede wszystkim miał uczyć rozpoznawania różnych form przemocy – mówi Anna Schmidt-Fic, liderka nauczycielskiej społeczności Protest z Wykrzyknikiem.