Kraj

Trump w Białym Domu, alert na całym świecie. Różne scenariusze dla Polski

Wizyta Donalda Trumpa w Polsce, 2017 r. Wizyta Donalda Trumpa w Polsce, 2017 r. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl
Wiele razy mogliśmy się przekonać, jak bardzo mało znaczymy dla Waszyngtonu. Nie inaczej jest i teraz. Nic nie wskazuje na to, żebyśmy mieli skorzystać na powrocie Trumpa do władzy.

Smutno i straszno robi się człowiekowi na duszy, gdy uświadomi sobie, że gdyby Donald Trump miał kaprys, by wesprzeć starania Karola Nawrockiego o prezydenturę, to zapewne mógłby dorzucić mu kilka procent głosów – akurat tyle, ile w przeciwnym wypadku brakowałoby mu do zwycięstwa. Wie o tym PiS i z całą pewnością zrobi wszystko, co w jego mocy, aby wyprosić jakieś małe słówko Elona Muska na X albo zdjęcie Trumpa z Nawrockim. Tylko że to trochę jak prosić lwa, żeby ryknął. Choćby stu Bielanów i stu Tarczyńskich dmuchało, wiatry w Waszyngtonie powieję, kędy chcą. A swoją drogą, jakże niepoważna stała się polityka w epoce mediów społecznościowych. Tylko że losy jednostek i narodów pozostają sprawą poważną.

Różne scenariusze dla Polski

Chyba nigdy w najnowszej historii zmiana lokatora w Białym Domu nie wywoływała takiego alertu w całym świcie, jak ma to miejsce tym razem. Trzeba oddać Donaldowi Trumpowi to jedno, że z powodu jego nieprzewidywalności, dodatkowo wzmożonej przez zawarty przez niego dziwny triumwirat z dwoma innymi ekscentrykami – Elonem Muskiem i J.D. Vancem – świat najzwyczajniej w świecie się go boi. A skoro się boi, to już teraz ważne wydarzenia na arenie międzynarodowej można odczytywać jako wywołane albo inspirowane przez Trumpa i jego kolegów. Tak ocenia się upadek rządów w Niemczech i w Kanadzie, a nawet rozejm między Izraelem a Hamasem.

Oczywiście trudno jest zmierzyć wpływ Trumpa na politykę światową przed przed pełnym przejęciem przez niego urzędu prezydenta USA, ale nie mamy chyba wątpliwości, że jakiś wpływ on sam i jego kompani, a zwłaszcza Elon Musk, mają. I z pewnością wpływ ten wzrośnie już wkrótce, po inauguracji drugiej kadencji.

Dla Polski to wydarzenie z pewnością będzie miało wiele następstw i to w dodatku takich, które trudno dziś przewidzieć. Zarówno rząd Donalda Tuska, a zwłaszcza Ministerstwo Spraw Zagranicznych kierowane przez Radosława Sikorskiego, jak i środowisko PiS i prezydent Andrzej Duda starają się przygotować na różne scenariusze. I bez wątpienia, nie licząc osobistych i partyjnych interesów kilku polityków, kluczową kwestią jest tu przyszłość Ukrainy.

Niestety, mamy powody obawiać się, że dla Trumpa priorytetem będzie zakończenie wojny, nawet za cenę oddania Rosji Donbasu. Co więcej, może zgodzić się również na zagwarantowanie jej, że Ukraina nigdy nie wejdzie do NATO. Trump bowiem Sojuszu nie szanuje, a za to zależy mu na glorii wielkiego peacemakera. W dodatku w samej Europie suflują mu „ukrainosceptyczni” politycy, na czele z Victorem Orbánem. Są to jednocześnie politycy „eurosceptyczni”, podsycający w Trumpie niechęć do Unii Europejskiej. Nie jest to do końca wygodne dla PiS, którego elektorat w większości chce, aby Unia działała mniej więcej tak, jak działa, a zwłaszcza wypłacała Polsce pieniądze.

Zdjęcie z Putinem nad traktatem pokojowym

W oczach narcyza, którym ponad wszelką wątpliwość jest Donald Trump, ważni są jedynie ci, od których zależy jego poczucie własnej wartości. Dlatego dla Trumpa poważny rozmówca, z którym może się układać, to któryś z wielkich tego świata. Niestety, ani Wołodymyr Zełenski, ani Donald Tusk nie mieszczą się w tej kategorii. Podobnie jak Radosław Sikorski i Andrzej Duda. Nie ma mowy, aby Trump się z nimi tak po prostu liczył. Liczyć się może z siłą, z pieniędzmi, a co najwyżej z czyjąś sławą. Pewnie gdyby mu Lech Wałęsa powiedział, że jeśli Putin i Rosjanie uznają się za zwycięzców w wojnie z Ukrainą, to prędzej czy później zaatakują kraj należący do NATO, przez chwilę by się zawahał. Jednakże wizja zdjęcia z Putinem nad traktatem pokojowym z pewnością znaczy dla Trumpa więcej niż pochwała ze strony nieco już zapomnianej legendy Solidarności.

Cokolwiek będzie w najbliższych miesiącach robił Trump, wszystkie partie polityczne w Polsce będą musiały to nie tylko zaakceptować, ale nawet – szczerze lub nieszczerze – chwalić. Co najmniej połowa Polaków „głosowałaby na Trumpa” i jeśli Rafał Trzaskowski miałby coś uszczknąć temu naturalnemu elektoratowi PiS i Konfederacji, to nie może ustawiać się w kontrze do prezydenta USA. Żadną miarą nie można oddać prawicy monopolu na lubienie Trumpa. Zresztą nie tylko z powodu wyborów, lecz również dlatego, że rząd i jego obóz polityczny nie mogą sobie pozwolić na irytowanie Ameryki zbyt otwartą krytyką osoby jej prezydenta. Oby tylko PO i PiS nie zaczęły się ścigać w miłości do Trumpa i przepychać w przedpokoju Białego Domu. Byłby to spektakl żenujący.

Niestety, od samego zarania USA wykształcił się pośród polskich elit serwilistyczny stosunek do Ameryki. Bezwarunkowe uwielbienie do wielkiej zamorskiej demokracji nigdy nie było uczuciem odwzajemnionym. Wiele razy mogliśmy się przekonać, jak bardzo mało znaczymy dla Waszyngtonu. Nie inaczej jest i teraz. Andrzejowi Dudzie nie udało się zdobyć zaproszenia na inaugurację prezydentury Trumpa – brak oficjalnego reprezentanta niby to kluczowego europejskiego sojusznika Ameryki wymownie pokazuje, gdzie jest nasze miejsce. Przywódcy Europy też się do Waszyngtonu nie wybierają. Czy w ogóle można jeszcze mówić o jednym transatlantyckim „Zachodzie”?

Czy Polska na Trumpie nie skorzysta

Andrzej Duda liczy na to, że uda mu się ściągnąć Trumpa do Polski w kwietniu, na okoliczność szczytu tzw. Inicjatywy Trójmorza. Tylko po co prezydent USA miałby brać udział w tej imprezie? Dla Amerykanów Polska jest ważna, gdy kupuje amerykańską broń za miliardy dolarów, a Trójmorze to nie targi broni.

Na szczęście wiadomość obozu rządowego i Rafała Trzaskowskiego dla USA u zarania drugiej prezydentury Donalda Trumpa jest dobra i nie ma w sobie nic z serwilizmu: Polska będzie przeznaczać na zbrojenia 5 proc. PKB. Tym samym przygotowuje się do zajęcia pozycji jednego z najsilniejszych militarnie krajów Europy, co z pewnością podniesie wartość jej akcji w Waszyngtonie. W żaden sposób nie musi się to jednakże przekładać na sytuację Ukrainy. Wręcz przeciwnie – silna Polska może być argumentem za tym, aby odpuścić sobie los kraju będącego niegdyś częścią ZSRR. Tak czy inaczej, na razie nic nie wskazuje na to, żebyśmy mieli na powrocie Trumpa do władzy skorzystać.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Barwicha pod Moskwą. Jak się żyje na osiedlu byłych dyktatorów? „Polityka” dotarła do osoby z otoczenia Janukowycza

Zbiegły z Syrii Baszar Asad prawdopodobnie zamieszka teraz w podmoskiewskiej Barwisze, czyli na politycznym cmentarzysku rosyjskiej polityki imperialnej.

Paweł Reszka, Evgenia Tamarchenko
08.01.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną