Wedle protokołów dyplomatycznych mężami stanu są nazywani prezydenci i ministrowie spraw zagranicznych, gdyż niejako z urzędu reprezentują stan, czyli – można powiedzieć – całe państwo i jego politykę, wszystkich, wszystkie stany. To jest taka dystynkcja formalna, bo przecież żeby zyskać taką kwalifikację, trzeba sobie naprawdę zasłużyć i ostać się w pamięci historycznej jako wyjątkowo zasłużony polityk – jako mąż stanu.
Czytaj też: PiS grozi zemstą i ma w tym swój cel. Powrót do władzy Kaczyńskiego ma się jawić jako straszny
Mąż stanu: elitarny klub
Do tego elitarnego klubu nie jest łatwo się dostać. Musi być bowiem zgoda, że mąż stanu czyni jakieś niekwestionowane dobro, że się zasłużył przyszłości. Dlatego nikt nie nazwie mężami stanu Hitlera czy Stalina, choć obydwaj wywarli olbrzymi wpływ na historię świata. Zaś przyjęło się nazywać mężami stanu Churchilla, de Gaulle’a czy Adenauera. W polskim panteonie mężów stanu jest wiele nazwisk, lista jest aktywna, bo niektórzy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.
Interesujące, że czasami mąż stanu nie jest wcale sprawnym politykiem. Utarło się mówić, że Ignacy Paderewski zrobił ogromnie dużo dla polskiej racji stanu już przed odrodzeniem państwa w 1918 r. i służył tej racji przez kilka dziesiątków lat. I mimo że był nawet premierem, w czynnej polityce gubił się, nie miał dobrej opinii. Ale jego wystąpienie w poznańskim Bazarze powinno być czytane w szkiełkach. Zresztą stało się impulsem do wybuchu powstania wielkopolskiego.
Trzaskowski vs Nawrocki
Andrzej Duda jest żywym zaprzeczeniem męża stanu wedle powyższego przykładu. Kompromituje sprawowany urząd, jak i siebie osobiście, wysługuje się partii, z której się wywodzi. A jaki będzie następny prezydent? Jak na razie wyłonionych zostało dwóch liderów bliskich dwóm formacjom, które od 2005 r. walczą o rządy, ale też o rząd dusz: Rafał Trzaskowski i Karol Nawrocki. Jaką będą mieli kampanię wyborczą, na czym się skoncentrują, podpowiedzi nie brakuje. Oczywiście będą musieli przejść przez pralnię społecznych krytyk, oczekiwań, i to od rana do nocy. Co z cenami, dlaczego jest tak drogo, co z aborcją. Jak żyć, na którym to pytaniu przejechał się w 2015 r. Bronisław Komorowski.
To były i są pytania przede wszystkim do premiera, ale kandydat prezydencki musi się wykazywać kompetencją, drobiazgową wręcz wiedzą, pokazywać, że wie, ma poglądy, a nawet własne pomysły. Zwłaszcza gdy rządzą jego koledzy.
Czytaj też: Prosty wybór. Nawrocki wygra, jeśli baza „antyPiS” się zawaha. To będzie bezlitosny test
Nawrocki ma wizję. A Trzaskowski?
Najważniejsza jest jednak wizja polskiej racji stanu, jej horyzont i treść tak do wewnątrz państwa, jak i na zewnątrz. Prezydent jest do tego powołany i musi temu sprostać.
Karol Nawrocki zdaje się mieć integralną wizję, chciałoby się powiedzieć: rodem z IV RP. To jest intratny indeks haseł prawicowo-narodowych, niechęć do Europy i sąsiadów, to jest polityka historyczna, którą prezes IPN stosował w tymże Instytucie, a wcześniej w Muzeum II Wojny Światowej, w licznych wystąpieniach.
Takiej wizji i takim opowieściom Trzaskowski będzie musiał się przeciwstawić, i to bardzo aktywnie. Tymczasem gdy Nawrocki stwierdził, że będzie przeciwko wejściu Ukrainy do wspólnoty europejskiej, bo trzeba najpierw rozliczyć rzeź wołyńską, to odpowiedział mu natychmiast Donald Tusk, a nie Trzaskowski.
Ta wizja przecież jest, trzeba jej jednak dodać sił, nowej energii oraz nowej perspektywy. To do przodu.
A w podstawie powinna być obrona III RP, jej dorobku. Ten obowiązek został zaniedbany przez Platformę Obywatelską, pozostawiono za dużo placu na te wszystkie kłamstwa i fałszerstwa historyczne, podpisywane przez profesora Roszkowskiego, ministra Czarnika i prezesa Karola Nawrockiego. Taka jest polska racja stanu.