W filmie „Nie patrz w górę”, opowiadającym o naukowcach ostrzegających, że w kierunku Ziemi zmierza meteoryt, ważną postacią jest Peter Isherwell. Ten cyniczny przedsiębiorca dążący do kolonizacji Marsa wspiera Republikanów, by zrealizować plan i (uwaga: spoiler!) w rezultacie doprowadza do spektakularnego końca świata. Film Adama McKaya został sklasyfikowany jako komedia, choć to raczej dystopia. Albo proroctwo. Oto bowiem Elon Musk, właściciel SpaceX i platformy X (dawniej: Twitter), ledwo odpoczął po triumfie Donalda Trumpa, a już zwrócił się w kierunku Europy. Musk, którego na X obserwuje ponad 212 mln osób, przetestowawszy na Amerykanach swoje możliwości, teraz skoncentrował się na Europie. Jak to niebezpieczne, niech świadczy fakt, że przed swoim synem ostrzega nawet Errol Musk.
Niestety UE ma niewiele narzędzi, żeby kontrolować media społecznościowe, a Musk krytykuje wszelkie regulacje. Kiedy Wielka Brytania podjęła próby wyeliminowania dezinformacji za pomocą ustawy, Musk porównał to do cenzury w ZSRR. Byłoby śmieszne, gdyby nie było straszne. Zwłaszcza że Europę czeka w tym roku intensywny cykl wyborczy – w lutym w Niemczech, w maju w Polsce, w lecie we Francji, w październiku w Czechach. I po raz kolejny w Rumunii, po tym jak Trybunał Konstytucyjny unieważnił zwycięstwo Călina Georgescu – z powodu rosyjskiego wsparcia przy użyciu TikToka. Choć teoretycznie w UE obowiązuje ustawa o usługach cyfrowych (DSA), to w praktyce nie chroni ona europejskiej polityki przed nieuczciwym działaniem w internecie – zwłaszcza jeśli wpływ wywiera osobiście właściciel cyfrowego giganta, który według „The Wall Street Journal” pozostaje w stałym kontakcie z Putinem. Musk działa zatem bez jakichkolwiek ograniczeń.
W Wielkiej Brytanii dąży do upadku rządu Keira Starmera i zwycięstwa skrajnie prawicowej Reform UK.