Nie czas i nie miejsce
Nie czas i nie miejsce, czyli wrzawa w sprawie „przyjazdu” Netanjahu do Polski
Wrzawa wokół stanowiska polskiego rządu w sprawie „przyjazdu” Beniamina Netanjahu jest problemem sztucznym, bo ani Netanjahu się do Polski nie wybiera, ani żaden nasz sąd nakazu jego aresztowania nie odrzucił. Gdyby jednak rzeczywiście polski sąd miał sprawę rozpatrzyć, i to w związku z uroczystościami 80. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau (27 stycznia), powinien szukać drogi wyjścia z trudnej sytuacji.
Sąd, a nie rząd
Sąd nie jest bezmyślnym automatem do stemplowania. Musiałby rozważyć społeczne i międzynarodowe skutki decyzji, jej czas i szczególne miejsce. Czy nie powinien wziąć pod uwagę relacji pomiędzy naszym społeczeństwem i Izraelem, zwłaszcza przy takiej dużej sferze wrażliwości i emocji, które towarzyszą relacjom polsko-żydowskim przez wieki historii? Czy mógłby pominąć sferę tak ogromnej wrażliwości historycznej wywołanej wyjątkową w dziejach tragedią Holokaustu? Sąd w takiej sprawie musiałby mieć margines swobody.
Pojawiło się oburzenie na stanowisko rządu Donalda Tuska. Przypomnijmy, że decyzję w sprawie ewentualnego zatrzymania premiera Izraela podejmowałby sąd, a nie rząd. A uchwała rządu nie zapowiada żadnego zerwania z Międzynarodowym Trybunałem Karnym ani prób jego ignorowania. Wyraźnie dotyczy tylko określonego momentu, określonego miejsca – którego nazwa znana jest w całym cywilizowanym świecie – i obchodów, które wymagają ciszy, pamięci i modlitwy, a nie przepychanek. To swoisty „immunitet cmentarny”.
Duda napomina Tuska
Nie rozumiem też oburzenia na MTK w Ameryce za próby osądzenia Netanjahu. Czy prokurator tego Trybunału miał zignorować cierpienia i skargi Palestyńczyków? Udać, że ich nie słyszy? Wobec ciężaru wydarzeń każdy oskarżony przywódca jest i prawnie, i moralnie zobowiązany, żeby się rozliczyć z tego, co mu się zarzuca.