Niebezpieczny Nawrocki. Gdyby wygrał, przyszłoby nam jeszcze wołać: „Andrzej, wróć!”
Bardzo ważący słowa i zdecydowanie prawicowy w swych poglądach prof. Antoni Dudek nazwał Karola Nawrockiego człowiekiem niebezpiecznym, ostrzegając, że w razie gdyby został prezydentem, należałoby się po nim spodziewać kroków radykalnych i niestandardowych. Słowem, zatęsknilibyśmy jeszcze za Andrzejem Dudą.
Prof. Dudek opiera swoją opinię na obserwacji Nawrockiego w roli szefa Instytutu Pamięci Narodowej. A sprawuje on swoje rządy w tej instytucji brutalnie, bez pardonu wyrzucając z pracy nie tylko każdego, kto choćby na milimetr odejdzie od jedynie słusznej narodowo-katolickiej linii ideologicznej, lecz po prostu każdego, komu „coś się nie podoba”. Przykładem dwie pracowniczki, które sarkastycznie skomentowały twierdzenie prezesa, że w IPN dobrze się zarabia. Podobnie było zresztą w Muzeum II Wojny Światowej, którym Nawrocki kierował wcześniej. Wyrzucał z pracy ludzi „pozbawionych genu polskości” – zdaniem współtwórcy i byłego dyrektora tego muzeum prof. Pawła Machcewicza naruszając prawo pracy.
Wychowany w kulturze „honoromaczyzmu”
Nawrocki mający korzenie w tzw. środowiskach kibicowskich oraz na plebanii niesławnego ks. Jankowskiego, wychowany na boksie i w kulturze „honoromaczyzmu”, radykalizm, a nawet brutalizm ma we krwi. Choćby był w środku wrażliwy jak cukrowa pianka (a tego nie wiemy), przenigdy nie okaże słabości. A za słabość i dyshonor ludzie tego pokroju uważają wszelki kompromis. Z każdej sytuacji konfliktowej uciekają w „rozwiązania siłowe”, czyli radykalizm i nieprzejednanie. To łatwa strategia – i skuteczna, dopóki nie trafi się na kogoś silniejszego od siebie.
Widać tę postawę w jego wypowiedziach, znamionujących ideologiczną sztywność i bezwzględność. Na przykład podczas jednej z konferencji prasowych Karol Nawrocki tymi słowami odniósł się do kwestii przyjęcia Ukrainy do NATO i Unii Europejskiej: „Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której państwo odpowiedzialne za śmierć 120 tys. Polaków, niewyrażające zgody na podjęcie ekshumacji, nierozliczające się ze swojej przeszłości, a więc z tak głębokim obciążeniem w tej kwestii, będzie współtworzyło międzynarodowe instytucje, takie jak Unia Europejska czy NATO. No są jednak pewne zobowiązania cywilizacyjne, co nie wpływa na moje poczucie głębokiej solidarności z Ukrainą w czasie agresji Federacji Rosyjskiej”.
To nic nowego. Podobne słowa wypowiadał już wcześniej, również wtedy, gdy nie był jeszcze kandydatem w wyborach prezydenckich. Pomimo pewnej krągłości wypowiedzianych słów ich przekaz jest jasny i brutalny: gdyby Nawrocki został prezydentem, szantażowałby Ukrainę, żądając od niej pełnego uznania polskiego stanowiska w sprawie Wołynia. Zapewne nie stroniłby przy tym od grubych manipulacji. W rzezi wołyńskiej nie zginęło 120 tys. Polaków, lecz znacznie mniej, a Ukraina jako niezależne państwo w ogóle wtedy nie istniała.
Jeszcze jeden przykład. W Polsat News Nawrocki zadeklarował, że „nie podpisałby ustawy o powrocie do kompromisu aborcyjnego”, gdyż jako „przyszły prezydent” nie mógłby pozwolić na to, „aby aborcji były poddawane dzieci z zespołem Downa”. Nic dziwnego – takie jest stanowisko chrześcijańskich radykałów na całym świecie. Prowadzi ono prostą drogą do podziemia aborcyjnego i śmierci kobiet w następstwie wadliwie przeprowadzonych zabiegów terminacji ciąży.
Nawrocki? To by była katastrofa
Ideologiczne zacietrzewienie połączone z pychą i przekonaniem, że ma się po swojej stronie Boga i historię, to najpewniejszy fundament pod dyktaturę. Nawrocki dyktatorem Polski nie zostanie, choć pewnie bardzo by tego chciał. Na szczęście stanowisko prezydenta wiąże się z uprawnianiami na tyle ograniczonymi, że nawet ich daleko idące nadużywanie nie daje szansy na obalenie rządu i przejęcie władzy.
Postępujący zgodnie z prawem prezydent może najwyżej nie podpisywać ustaw, wetując je lub odsyłając do Trybunału Konstytucyjnego. Może też (niezgodnie z prawem) podpisywać ustawy jawnie niekonstytucyjne, jak czynił Andrzej Duda. Następnym, śmielszym krokiem w nadużywaniu władzy jest niewykonywanie obowiązków urzędowych, za co prezydenta nie może spotkać żadna kara. Z tej bezkarności korzystał Duda, nie powołując legalnie wybranych sędziów TK czy też nie nadając tytułu profesora Michałowi Bilewiczowi, który zajmuje się m.in. problematyką antysemityzmu.
Gdyby wydarzyła się taka katastrofa i Karol Nawrocki jednak pokonałby Rafała Trzaskowskiego i został prezydentem Polski, to zważywszy na jego przeszłość i cały ten „brutaloradykalizm”, z jakim sprawował swoje dyrektorskie funkcje, musielibyśmy się liczyć ze znacznie dalej idącymi nadużyciami władzy prezydenckiej, niż ma to miejsce w przypadku szczęśliwie kończącej się prezydentury Andrzeja Dudy. Na czym mogłoby to polegać?
Nawrocki: Wielki Obstruktor
Z pewnością Nawrocki kontestowałby działalność ustawodawczą parlamentu, odrzucając wszystkie ustawy, które nie podobałyby się Jarosławowi Kaczyńskiemu i biskupom. Z pewnością nie podpisywałby żadnych nominacji, które oprotestowałby PiS albo Kościół.
Ale na tym nie koniec. Zapewne rościłby sobie pretensje do uprawiania niezależnej od rządu polityki zagranicznej, doprowadzając do „dualizmu dyplomatycznego”, a przez to w zasadzie obezwładniając Polskę na arenie międzynarodowej. Jako zwierzchnik sił zbrojnych sterowałby nominacjami generalskimi i starałby się przejąć kontrolę nad armią.
Jednakże tym, co uczyniłoby Nawrockiego naprawdę groźnym, byłoby (albo będzie!) bojkotowanie demokracji i obstrukcja proceduralna przy zmianach na stanowiskach rządowych. I tak Nawrocki mógłby nie powołać premiera z obozu demokratycznego, gdyby PiS przegrał wybory w 2027 r. Mógłby nie zgadzać się na ministrów przedstawianych mu do mianowania przez Donalda Tuska. Bo kto mu co zrobi? Wywołując kryzys rządowy, Nawrocki destabilizowałby państwo, doprowadzając do sytuacji, w której klasa polityczna żądałaby przedterminowych wyborów i „zmiany”.
Karol Nawrocki, nie mogąc liczyć na dyktatorską władzę, zostanie zapewne Wielkim Obstruktorem, bojkotującym demokratyczne i praworządne państwo w imię Państwa Bożego i tzw. prawa naturalnego. Ludzie wychowani w duchu radykalnego, politycznego katolicyzmu myślą jak fanatycy. A połączenie karierowiczostwa z pychą fanatyka daje mieszankę arcytoksyczną. Gdyby Nawrocki rzeczywiście wygrał, przyszłoby nam jeszcze wołać: „Andrzej, wróć!”. Z czego Andrzej miałby niewątpliwą, choć niczym niezasłużoną satysfakcję.