Premier Izraela Beniamin Netanjahu nie weźmie udziału w corocznej uroczystości w obozie zagłady Auschwitz-Birkenau. Reprezentować to państwo będzie 25 stycznia minister edukacji w jego rządzie. Tym samym znika temat wywołany przez prezydenta Andrzeja Dudę, który zaapelował do rządu Donalda Tuska, aby zapewnić w trakcie uroczystości bezpieczeństwo delegacji, najwyższym przedstawicielom Izraela, w tym premierowi Netanjahu.
Tusk nie dał się sprowokować
W tym roku mija 80. rocznica oswobodzenia więźniów obozu przez żołnierzy armii sowieckiej idącej przez Polskę na Berlin. W wolnej Polsce obywatele izraelscy, w tym przywódcy polityczni, mogą swobodnie odwiedzać nazistowski obóz Auschwitz-Birkenau, gdzie zgładzono co najmniej milion osób pochodzenia żydowskiego z wielu krajów podbitych przez hitlerowskie Niemcy. Delegacjom oficjalnym państwo polskie zapewniało bezpieczeństwo i ochronę podczas każdych obchodów styczniowej rocznicy. Zapewnia je i w tym roku. Nie tylko izraelskiej, także każdej innej. Już dziesięć delegacji zapowiedziało udział w uroczystości za dwa tygodnie.
Po co więc apel prezydenta Dudy? Chodziło najpewniej o Netanjahu. Jak wiemy, Międzynarodowy Trybunał Karny wydał nakaz aresztowania premiera Izraela pod zarzutem popełnienia zbrodni wojennych w Strefie Gazy. Polska przystąpiła do tego Trybunału, więc powinna nakaz respektować, gdyby Netanjahu przybył do naszego kraju. Tak samo powinna byłaby aresztować Władimira Putina, na którego Trybunał wydał taki nakaz za jego zbrodnie w Ukrainie. Twarde prawo, ale prawo.
Netanjahu rozbroił pisowską minę
O liście Dudy do rządu poinformowały niektóre media zagraniczne. Tusk mógł się poczuć wezwany na dywanik. Duda przedstawia się jako przyjaciel Donalda Trumpa, a ten jako przyjaciel Netanjahu. W otoczeniu prezydenta elekta posunięcie Dudy z pewnością zostało pozytywnie odnotowane. Tyle że Trumpa to nic nie kosztuje, bo USA nie uznają jurysdykcji MTK. Za to Duda miał świadomość, że robi na tej sprawie politykę swego obozu. Wywierał na Tuska nacisk, choć to nie Duda prowadzi politykę zagraniczną, tylko rząd. Popychał do zajęcia stanowiska w sprawie kontrowersyjnej z punktu widzenia prawa międzynarodowego.
I Tusk rzeczywiście zajął stanowisko. Rząd wydał w czwartek uchwałę, że państwo polskie zapewni „wolny i bezpieczny” udział delegacji izraelskiej w uroczystości. Nazwisko premiera Izraela w niej nie pada, a treść jest oczywista i bezdyskusyjna. Tusk nie dał się więc Dudzie sprowokować.
Marszałek Szymon Hołownia oświadczył, że trudno zrozumieć „wojnę polsko-polską o premiera Netanjahu, który na obchody nie przyjedzie i nie powinien”. A co by powiedział, gdyby jednak Netanjahu się do Polski wybierał? Dylemat stałby się wówczas realny. Rząd musiałby wytłumaczyć opinii publicznej, czemu nie respektuje prawa międzynarodowego, choć deklaruje, że – inaczej niż obóz Kaczyńskiego – ma je w poważaniu.
Na szczęście sam Netanjahu rozbroił tę kolejną pisowską minę, rezygnując z udziału w uroczystości oświęcimskiej.