Święta, święta i po świętach! To piękne i mądre powiedzenie daje nam siłę, by powrócić do nieświętej zwyczajności. Były wydatki, zostały deficyty. Trzeba więc trochę się natrudzić, aby wyrównać, co nam święta odebrały. A odebrały, bo ktoś namówił nas do kupienia całego mnóstwa rzeczy do jedzenia i niejedzenia. Ileż my tego mamy! A jednak bez kupowania, kupowania i jeszcze raz kupowania nasz świat by spowolnił i zbiedniał. A tego żadną miarą byśmy sobie nie życzyli.
Nie wiecie? Jestem filozofem od marketingu! Przed dwadzieścia lat pisałem do marketingowego miesięcznika i nieraz wygłaszałem prelekcje na marketingowych konferencjach. Nie żebym się znał, ale przynajmniej sympatyzuję. Kiedyś nawet wyszła taka moja książka „Widzialna ręka rynku. Filozofia w marketingu”.
Ta autoreklama jest bardzo na miejscu w felietonie, w którym pragnę pochwalić wielką sztukę marketingu i reklamy. Zachwycam się nią każdego dnia, a osobliwie w kinie, gdzie pokaz reklam przed seansem intryguje mnie nieraz bardziej niż film we własnej osobie. I dokładnie tak samo jest z towarami. Kupujesz coś i masz z tego chwilę radości, a przy okazji rozwiązujesz palący problem niewydanych pieniędzy. Bo, jak wiadomo, niewydane topnieją na koncie. Produkt to sprawa drugorzędna. Liczy się sam ruch. Ktoś wzywa cię do „akcji” kupienia czegoś i ty to robisz, pewien, że uciekłeś przed inflacją w krainę przyjemności. Jakiś łakoć, może świecidełko, a to znowu miłe czasu spędzenie, które będziesz wspominać, rozdymając tym sposobem swoją szarawą autobiografię. Tu byłem, tamto widziałem, to kupiłem, a za wszystko zapłaciłem. Więcej zakupów to więcej istnienia. A zakupy biorą się wszak z pieniędzy. Wychodzi więc na to, że czas to pieniądz, a pieniądz to egzystencja. Czyli że egzystencja to czas wyrażony w pieniądzu.