Nowy Rok, ale ja myślę o końcu świata. Światów właściwie – i o tym, jak łatwo dajemy im odejść. Początek 2025 r. spędziłam w mieście zatrzymanym w roku 1974, w Warosii na Cyprze. Turyści codziennie wchodzą strzeżonym przez wojsko wejściem, żeby obejrzeć parę kilometrów kwadratowych ruin wielkiego kurortu, który jeszcze w roku swojego końca był nazywany Copacabaną Morza Śródziemnego albo cypryjską Riwierą. Tam odpoczywała Liz Taylor, Sophia Loren, na plaży wygrzewała się Brigitte Bardot, działało 45 hoteli, 60 apartamentowców, prawie 100 lokali rozrywkowych, w tym kasyna, 25 muzeów oraz tyle samo kin i teatrów. Teraz Warosia nazywana jest miastem duchów.
Koniec przyszedł nagle, zatrzymał czas, jakby ktoś rzucił czar. W sierpniu 1974 r. grecka partyzantka EOKA rozpoczęła przewrót na wyspie od dekad już pogrążonej w konflikcie między cypryjskimi Grekami i Turkami. Społeczność międzynarodowa próbowała mediować. Od 1964 r. (i wciąż) stacjonują tu siły pokojowe ONZ – United Nations Peacekeeping Force in Cyprus (UNFICYP). Mediują jednak bezskutecznie.
Po kilku dniach od wybuchu powstania w północnej części wyspy desantowały wojska tureckie. Wczasowiczom dano kilka godzin na wyniesienie się z bombardowanej Warosii. Niewiele więcej czasu dostali stali rezydenci. Spodziewali się, że wrócą, kiedy konflikt się uspokoi. Tak się jednak nie stało. Przez pół wieku miasto pozostawało zamknięte jako strefa buforowa.
Niedawno zostało otwarte tylko dla turystów – bo to się opłaca. Północny Cypr potrzebuje atrakcji, południe ma ładniejsze resorty. Można więc sobie chodzić i patrzeć na niszczejącą własność, jest też możliwość wypożyczenia rowerów i hulajnóg, a nawet niewielkich „papamobili”. Władze tureckie chcą tu ponownie stworzyć modny kurort.