Dziewczyna z sąsiedztwa
Magdalena Biejat: dziewczyna z sąsiedztwa. O co tak naprawdę walczy? Kulisy kampanii
Wicemarszałkini Senatu to brzmi dumnie, chociaż nie jest to stanowisko znaczące w realnej hierarchii politycznej. Ma jednak swoje zalety. Ćwierć wieku temu zajmował je zmarginalizowany w środowisku Unii Wolności Donald Tusk, czego Jarosław Kaczyński – wtedy jeszcze bardziej nieistotny – szczerze mu zazdrościł. Z jego punktu widzenia było to bowiem wymarzone miejsce do dłubania w nowych politycznych projektach. Bo medialne reflektory tam nie sięgają, obowiązków niewiele, a zarazem można zaznać państwowego prestiżu, skorzystać z obszernego gabinetu, mieć do dyspozycji limuzynę z kierowcą.
Z limuzyny Magdalena Biejat korzysta jednak sporadycznie. Zawsze wolała rower i tak zostało. Co najwyżej gabinet szczególnie się teraz przydaje, bo chwilowo nie ma swojego biura senatorskiego. Trzeba rozejrzeć się za nowym, gdyż stare pozostało w siedzibie Lewicy Razem, z którą wicemarszałkini dopiero co w niezgodzie się rozstała. A co z prestiżem? Biejat dyskretnie się uśmiecha, demonstrując swój dystans do charakterystycznego w „izbie refleksji” napuszenia. Przybiegła zresztą na spotkanie lekko spóźniona, w stroju dla polityka zdecydowanie cywilnym, za chwilę poleci gdzieś dalej. Wybory prezydenckie to coś zupełnie innego. Widać, że tutaj już zdążyła połknąć bakcyla.
Dziewczyna z sąsiedztwa
Pewnie na dobre pozostanie „dziewczyną z sąsiedztwa”, jak ją zaprezentował na inauguracyjnej konwencji wicepremier Krzysztof Gawkowski. Nie musi udawać, nawet w wyluzowanym lewicowym środowisku ten rodzaj naturalności od początku ją wyróżniał. A w porównaniu z przewodzącymi prezydenckiej stawce „chłopakami” z „siłowni” oraz z „pałacu”, czyli Karolem Nawrockim i Rafałem Trzaskowskim, to już w ogóle powiew autentyzmu.