Mamo, a Franek wierzy, że nie ma Mikołaja – doniósł mijający nas chłopiec, którego mama ciągnęła za rękę, tłumacząc komuś przez telefon, że się spóźni, bo on nie chce iść do przedszkola.
– Powiedz Frankowi, że bardziej opłaca się wierzyć, że jest, bo wtedy może prosić o każdy prezent. A jak Mikołaja nie ma, dostanie tylko ten, który kupią mu rodzice – odpowiedziała za mamę sąsiadka.
– Nie rozmawiaj z nieznajomymi! Mikołaj jest! – szarpnęła małego kobieta. – A pani niech mu nie miesza w głowie, na zakład Pascala ma jeszcze czas.
– To pani najbardziej potrzebuje, żeby to dziecko w niego wierzyło – wymruczała sąsiadka do siebie i do mnie.
Tylko gorliwy parezjasta może powiedzieć kilkuletniemu dziecku, które gryzmoli lub rysuje list do Mikołaja, żeby dało sobie spokój, bo to przebieraniec na usługach jedynej religii powszechnej, czyli konsumpcjonizmu. Parezjasta to taki starożytny sygnalista, ale bez gwarancji ochrony danych osobowych. Publicznie wali prawdę w oczy, nie dbając o cenę za odwagę, ponieważ etyka nie pozwala mu milczeć.
Parezjastów i parezjastki (Kasandrę u Homera, Jagustynkę w „Chłopach” Reymonta) napędza również troska o sprawy publiczne, czyli o politykę. Zaangażowany intelektualista, aktywista, naukowiec, mówca, ekspert staje się parezjastą, kiedy zaczyna głosić publicznie trudną lub szokującą prawdę, nie szukając sojuszników i nie zważając na nic. Także na to, jakie spustoszenie uczyni np. wyjawienie tajemnicy państwowej. Ten rodzaj głoszenia prawdy publicznej był w starożytności domeną cyników – najbardziej radykalnych krytyków hipokryzji norm społecznych, które osłaniają prawdę o człowieku. Diogenes uznawał nas wszystkich – dobrze wychowanych i wykształconych – za zakłamane zwierzęta, które kulturą maskują swoją prawdziwą naturę.