Podpalenia samochodów, magazynów, sklepów wielkopowierzchniowych; paczki z substancjami łatwopalnymi podrzucane do firm kurierskich... Z pozoru niepowiązane ze sobą wydarzenia okazały się próbami sabotażu, za którymi stoi Moskwa. Szczególnie głośny był przypadek z maja, kiedy w Warszawie spłonęła hala targowa Marywilska 44 – co przez służby i ekspertów poczytywane jest jako jeden z aktów rosyjskiej dywersji, z którymi zresztą mierzy się wiele europejskich krajów (w tym Czechy, Niemcy i Francja).
W odpowiedzi – także na informacje o kolejnych zagrożeniach – w październiku szef polskiego MSZ Radosław Sikorski ogłosił, że zamyka konsulat Federacji Rosyjskiej w Poznaniu. Równolegle zaznaczył, że jeżeli Rosja nie zaprzestanie swoich działań hybrydowych, Polska podejmie dalsze kroki. W związku z próbami dywersji zostało aresztowanych co najmniej kilkanaście osób, obywateli różnych państw. Jak tłumaczył Tomasz Siemoniak, minister spraw wewnętrznych: „Problem polega na tym (…), że to agenci jednorazowi, wynajmowani za nieduże pieniądze, często bez świadomości tak do końca, w czym biorą udział. To jest szalenie groźne”.
Do bilansu rosyjskich prowokacji należy też dodać cyberataki i dezinformację. W połowie roku wicepremier Krzysztof Gawkowski, któremu podlega resort cyfryzacji, ujawnił, że stoją za tym dwie rosyjskie grupy stworzone przez GRU: jedna ma na celu szerzenie dezinformacji, druga – sparaliżowanie naszej infrastruktury krytycznej. Chodzi o to, żeby „siać panikę, żeby pokazać, że państwo sobie nie radzi” – podkreślał minister. Te działania najpewniej się nasilają i będą się odbijały na nadchodzącej kampanii wyborczej.