Rząd koalicji 15 października nie miał swoich „100 dni spokoju”. Sprzątanie po ośmiu latach władzy PiS, audyty ministerstw i państwowych spółek, powoływanie komisji śledczych... A równolegle szykowanie się do dalszego ciągu wyborczego maratonu. Wszak na horyzoncie były wybory samorządowe, a niedługo potem do Parlamentu Europejskiego. Demokratycznej większości zależało, aby na entuzjazmie swoich wyborców wejść w kolejne kampanie, bo naprawa państwa to system naczyń połączonych: powodzenie uzależnione jest od szeregu czynników, a przede wszystkim – wyników. Efekt? Kwietniowe wybory samorządowe na poziomie sejmików przyniosły zbliżone wyniki do rozstrzygnięć z października 2023 r.: wygrał PiS, zdobywając 34,3 proc. głosów, na drugim miejscu była formacja Donalda Tuska – 30,6 proc., trzecia była, nomen omen, Trzecia Droga – 14,2 proc. Choć w odróżnieniu od wyborów parlamentarnych frekwencja była już nie rekordowa, ale zwyczajowa: 51,9 proc. w I turze, 44 proc. w II.
Dla KO szczególnie ważny był wynik Rafała Trzaskowskiego, który kolejny już raz w pierwszej turze wygrał walkę o fotel prezydenta stolicy, zdobywając 57 proc. głosów. KO „wzięła” też inne miasta (w sumie 42, PiS – 4), za to ugrupowanie Kaczyńskiego tradycyjnie okopało się na wsi. Siłę pokazały lokalne komitety, dzięki którym było parę spektakularnych niespodzianek – jak w Gdyni, gdzie urzędującego od 26 lat Wojciecha Szczurka zastąpiła Aleksandra Kosiorek (dotychczasowy prezydent nie wszedł nawet do II tury).
Zaraz potem rozpoczął się bój o europarlament. Polacy nie docenili jednak wagi PE – frekwencja wyniosła ledwie 40,65 proc. Wygrała KO (37 proc., 21 mandatów), tuż za nią był jednak PiS (36,2 proc., 20 mandatów). Ale podium zamykali już nie przedstawiciele TD – ta w eurowyborach miała marny wynik (niespełna 7 proc.