Może MEGA?
Dotychczasowy porządek świata się kończy. Im dalej patrzymy w nowy rok, tym mniej pewności
Nazywamy rok 2025 „prezydenckim”, bo wybory prezydenta Polski będą tego roku najważniejszym politycznym wydarzeniem, ale też zdefiniują polską politykę aż do końca dekady. Jednak „rok prezydencki” jest także „rokiem prezydencji”. Nasz kraj obejmuje właśnie rotacyjne przewodnictwo w Unii Europejskiej; poprzedni raz pełniliśmy prezydencję w pierwszym półroczu 2011 r. i był to w tej roli debiut Polski oraz kierującego wtedy polityką zagraniczną tandemu Tusk-Sikorski. Następny termin przypadnie nam w 2038 r. Pytanie, czy będziemy jeszcze wtedy członkiem Unii? Czy sama Unia, jaką znamy, przetrwa do tego czasu? Czy obecna prezydencja nie jest aby naszą ostatnią?
Unijna konstrukcja trzeszczy, naciskana z zewnątrz i od wewnątrz. Od wschodu mamy ryzyko zbrojnej konfrontacji z Rosją, do czego Unia nigdy nie była przygotowana; od południa nieustający nacisk migracyjny; na zachodzie tracimy lojalnego sojusznika i obrońcę, jakim od pokoleń były Stany Zjednoczone. A od środka rozsadzają Unię prawicowe nacjonalizmy, dla których „Bruksela”, z jej „lewackimi” normami, jest rytualnym wrogiem wartym exitu.
Przejmujemy formalne kierownictwo w Radzie UE (w praktyce oznacza to przewodniczenie kilkuset spotkaniom urzędników i ekspertów) od Węgier. I to jest naprawdę piękna okoliczność historii, zwłaszcza po tym, jak Viktor Orbán udzielił azylu ściganemu w Polsce „za udział w grupie przestępczej” posłowi PiS Marcinowi Romanowskiemu. Trudno o wyraźniejszy kontrast dwóch opcji ustrojowych, dwóch kompletnie odmiennych wizji praworządności, roli Unii Europejskiej, a nawet – jak pisze Piotr Buras – dwóch wizji świata, jakie dziś ucieleśniają Orbán i Tusk.