Rajd „świetnego Władysława”: grudniowy szał zakupów uzbrojenia. Spójrzmy, co się za nim kryje
Polski przemysł obronny dostał na święta pękaty worek „prezentów”. Wartość podpisanych w końcówce grudnia zamówień na różnego rodzaju sprzęt zbliża się do 25 mld zł, a gdy doliczyć kontrakty dla zagranicznych dostawców, kwotę tę przekracza. Hurtowe podpisywanie umów pod koniec roku nie jest niczym nowym, ale tegoroczny „rajd świetnego Władysława” – bo nie żaden święty Mikołaj te „prezenty” przynosi – jest imponujący.
Po dłuższej pauzie umowy wyraźnie przyspieszyły. Szef resortu nadrabia zaległości – nie tylko swoje – i stara się wykazać, że nie rezygnuje z postulatu wydawania na rodzime wyroby połowy budżetu zbrojeniowego. Jeszcze miesiąc temu wydawało się to nierealne, bo wyliczenia dawały mniej niż jedną czwartą wydatków „na polskie”. Po kilku grudniowych rzutach na taśmę MON, według zgrubnych szacunków, już dochodzi do 45 proc. i może się otrzeć o granicę połowy z ponad 160 mld wydanych przez Agencję Uzbrojenia.
Kilka „grubych” zamówień miało taką wartość, że niemal podwoiło wskaźnik, a rok się jeszcze nie skończył. Nic dziwnego, że na wzór poprzednika Władysław Kosiniak-Kamysz coraz częściej osobiście asystuje przy podpisywaniu umów, za każdym razem podkreślając zamiar dzielenia budżetu pół na pół. Jeśli technicznie mu się to uda, będzie to jego polityczny sukces. A co konkretnie poza wskaźnikami i uśmiechem ministra kryje się za świątecznym szałem zakupów?
Czytaj też: W grze z Rosją przed Europą strategiczny egzamin.