Tragedia w Magdeburgu rezonuje w Polsce. Tusk naciska na Dudę, PiS gra na referendum
Niedługo dowiemy się, czy prezydent Andrzej Duda podpisze nowelizację ustawy o cudzoziemcach, przewidującą w sytuacji kryzysowej zawieszenie na okres 60–120 dni prawa do ubiegania się przez cudzoziemca (z wyłączeniem kobiet ciężarnych i dzieci bez opieki) o ochronę międzynarodową. Nalega na to Donald Tusk, wykorzystując do tego szczególny moment, jakim jest zamach w Magdeburgu.
18 grudnia na konferencji prasowej premier powiedział: „Wydaliśmy bezwzględną walkę nielegalnej migracji i nadużywaniu, wykorzystywaniu nieszczelności prawnych czy słabości państwa przez tych, którzy taką nielegalną migrację organizowali. (…) To jest naprawdę epokowy moment. Teraz pytaniem kluczowym jest, czy będzie większość i czy prezydent Duda tego nie zawetuje”. Natomiast na portalu X napisał: „Po ataku w Magdeburgu już dziś oczekuję jasnej deklaracji Pana Prezydenta Dudy i PiS o poparciu rządowego projektu zaostrzającego prawo wizowe i azylowe. Państwo odzyskuje właśnie kontrolę nad granicami i migracją po latach chaosu i korupcji, więc chociaż nie przeszkadzajcie”.
PiS gra na referendum
PiS-owi bardzo trudno będzie „nie przeszkadzać”, ale chyba będzie to jedynie przeszkadzanie rytualne. Może wstrzyma się od głosu? W każdym razie, żeby na niwie propagandowej przejąć inicjatywę i utrzymać wizerunek partii radyklanie antyimigranckiej, PiS zapowiada zorganizowanie referendum „w sprawie sprzeciwu wobec przyjmowania nielegalnych imigrantów”. Można jednakże wątpić, czy w kampanii wyborczej znajdzie dość sił na przeprowadzenie tej akcji. Chyba że połączy zbieranie podpisów pod wnioskiem o takie referendum z akcją zbierania podpisów pod kandydaturą Karola Nawrockiego na prezydenta. Niewiele by to jednakże dało, bo Polacy dobrze widzą, że rządowi bardzo zależy na opanowaniu sytuacji na granicy z Białorusią i nawet zwolennicy PiS nie zapomnieli o aferze wizowej. Na strunie antyimigranckiej PiS wiele w tej kampanii nie ugra. Powódź też nie bardzo wyszła jako pałka na rząd, a masło jest tematem żenująco „zastępczym”. Chyba trzeba będzie wymyślić coś nowego. Ale co? Czasu już zostało niewiele.
Osiem lat po tragicznym zamachu w Berlinie, gdy terrorysta pochodzący z Tunezji wjechał w tłum na bożonarodzeniowym jarmarku, zabijając 11 osób (wcześniej zabił polskiego kierowcę, by porwać jego ciężarówkę), do podobnego zdarzenia doszło w zeszły piątek w Magdeburgu. Zginęło pięć osób, blisko 200 jest rannych, w tym 40 ciężko. W ciągu tych ośmiu lat niemieckie służby udaremniły kilka innych zamachów. Niemcy nie są już spokojnym bogatym krajem, w którym panuje porządek. Są krajem w kryzysie gospodarczym i społecznym, krajem pozbawionym silnego i stabilnego przywództwa. To wielka i nieoczekiwana zmiana w samym sercu Europy. Bardzo niebezpieczna dla Polski, która pod wieloma względami uzależniona jest od najludniejszego i najsilniejszego gospodarczo kraju Europy.
Dziwna jest sytuacja w Niemczech i dziwny był zamach w Magdeburgu. Wszystko jest tu jakby niezgodne ze stereotypem i oczekiwaniami. Zamachowiec Taleb al-Abdulmoshen jest obywatelem Arabii Saudyjskiej, od 18 lat mieszkającym w Niemczech i mającym tam status uchodźcy z bezterminowym prawem pobytu. Cóż, pewnie islamski fundamentalista? Otóż nie, wręcz przeciwnie. Apostata, zapiekły wróg fundamentalizmu i sympatyk skrajnej prawicy z AfD. Czemu to zrobił? Podobno w proteście wobec bierności Niemiec wobec prześladowań na tle religijnym w Syrii, a zwłaszcza przeciwko lekceważeniu prześladowań, jakie spotykają osoby porzucające islam. Chciał też wyrazić solidarność z kobietami prześladowanymi w Arabii Saudyjskiej na tle religijnym i obyczajowym.
Dzwonek alarmowy dla Polski
Czy służby mogły zapobiec zamachowi? To bardzo możliwe, bo przed Al-Abdulmoshenem ostrzegali Niemców Saudyjczycy. I to aż cztery razy. Tylko że służby niemieckie nie traktują poważnie ostrzeżeń odnoszących się do osoby, z którą reżim Saudów ma na pieńku. A jednak tym razem notyfikacje służb trzeba było potraktować poważnie. Z pewnością w niemieckiej policji polecą teraz głowy. Policja tłumaczy się, że obserwowała agresywne zachowania werbalne Al-Abdulmoshena, lecz nie było nic, co wskazywałoby, że może się posunąć aż do agresji fizycznej.
Zamach w Magdeburgu jest „postmodernistyczny” albo „postpolityczny”. Nie można go zakwalifikować jako lewicowy, prawicowy, religijny, antyreligijny. Nie wiemy jeszcze zbyt wiele, lecz ideologiczna „mgławicowość” tego strasznego czynu wydaje się jego – jakkolwiek paradoksalnie to brzmi – dystynktywną cechą. W świecie, w którym pojęcia i idee ulegają społecznej dekonstrukcji i czasami całkowicie zmieniają swoje znaczenie, nic nie jest już ani jasne, ani przewidywalne. Jesteśmy zdezorientowani. A dezorientacja dodatkowo sprzyja gwałtownym i zaburzonym zachowaniom.
Natomiast dla Polski każdy zamach terrorystyczny w kraju sąsiednim to dzwonek alarmowy. Mamy dotąd ogromne szczęście, że Polska jest krajem bez zamachów terrorystycznych. Jednakże politycy i służby doskonale rozumieją, że wcale nie musi tak być zawsze. Zamach może się zdarzyć każdego dnia. I jeśli się to wydarzy, Polska, podobnie jak inne kraje Europy, mające najczęściej bardzo długie doświadczenie w tym względzie, „utraci niewinność” i stanie się państwem o wiele bardziej policyjnym. Nic nie będzie już tak jak wcześniej ani w polityce krajowej, ani w polityce międzynarodowej. Polacy przekonają się, że wielkie procesy cywilizacyjne i kulturowe dotyczą również ich i że nie można się od nich tak po prostu odgrodzić.
Poseł musi być dyplomatą
Wielu ludzi, a w tym również wielu polityków, myśli, że ryzyko zamachu terrorystycznego jest proporcjonalne do liczby muzułmańskich imigrantów zamieszkujących dany kraj, w tym Polskę. Czym mniej imigrantów, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że znajdą się wśród nich islamscy radykałowie i dżihadyści. Może to i prawda, lecz jednocześnie zbytnie zamykanie się na muzułmanów również może zwrócić uwagę fanatyków na nasz kraj. Trzeba tu zachować jakiś balans. Dotyczy on również stosunku do kwestii palestyńskiej. Rząd musi lawirować, aby nie niszcząc przyjaźni z Izraelem, jednocześnie nie psuć relacji z państwami arabskimi. To bardzo trudne i chyba nie da się tego robić bez pewnej dozy hipokryzji.
Przykładem jątrzącego i nieodpowiedzialnego zachowania polityka jest komentarz wicemarszałka Sejmu z PSL Piotra Zgorzelskiego, który w Polsat News wyraził się w ten sposób: „Dzisiaj, przepraszam, że tak powiem – to bydło, które było ściągane po prostu po to, żeby forsować nasze granice, tylko i wyłącznie w celu destabilizowania sytuacji, musi po prostu wiedzieć, że nie będzie bezkarne. Tak jak to jeszcze do niedawna było”. Z pewnością na granicy z Białorusią zjawiają się nie tylko cierpiący uchodźcy, lecz również najemni awanturnicy, ale poseł wyraził się w sposób, który mieszkający w Polsce muzułmanie mogą zinterpretować jako wrogi wobec nich. Tak nie wolno. W takich sprawach nawet poseł musi być dyplomatą. A tym bardziej poseł pełniący funkcję wicemarszałka. Na skróty myślowe i wyzwiska nie ma tu miejsca. Może warto, aby politycy koalicji przyjęli pewne wspólne standardy odnoszące się do słownictwa i retoryki, jaką wolno stosować, gdy mowa jest o mniejszościach bądź imigrantach.