Kraj

Kryzys praworządności, wybory za pasem. Operacja ratunkowa będzie coraz trudniejsza

Od początku było wiadomo, że uzdrowienie porządku konstytucyjnego nie będzie możliwe bez podpisu Andrzeja Dudy. On jednak nie wyrażał chęci podpisania jakiejkolwiek ustawy, która pozwalałaby na naprawę sytuacji. Od początku było wiadomo, że uzdrowienie porządku konstytucyjnego nie będzie możliwe bez podpisu Andrzeja Dudy. On jednak nie wyrażał chęci podpisania jakiejkolwiek ustawy, która pozwalałaby na naprawę sytuacji. Marek Borawski / Kancelaria Prezydenta RP
Nowa uchwała rządu wyjaśnia jego podejście do tematu praworządności: wyroki TK nie będą publikowane, a orzeczenia SN wydane z udziałem neosędziów nie będą uznawane. Ale kryzys się pogłębia i jeszcze nigdy nie dotykał tak blisko kwestii uznania ważności wyborów.

W ostatnim tygodniu Rada Ministrów przyjęła uchwałę w sprawie przeciwdziałania negatywnym skutkom kryzysu konstytucyjnego w obszarze sądownictwa. Określa w niej podejście do Trybunału Konstytucyjnego, Krajowej Rady Sądownictwa i Sądu Najwyższego. Uchwała stwierdza, że „naruszenia Konstytucji RP i prawa w działalności TK przybrały skalę, która uniemożliwia temu organowi wykonywanie ustrojowych zadań”. I przyjmuje, że niedopuszczalne jest w tej sytuacji publikowanie jego orzeczeń.

Według uchwały również KRS „utraciła zdolność realizacji konstytucyjnych funkcji i zadań” – co oznacza, że orzeczenie Sądu Najwyższego z udziałem osoby powołanej przez ową KRS (neosędziego) nie może zostać uznane za wydane przez sąd. Teksty aktów wydawanych przez KRS i SN w takich składach należy publikować z adnotacją, że zgodnie z wyrokami Europejskiego Trybunału Praw Człowieka i Trybunału Sprawiedliwości UE nie można ich uznać za „sąd ustanowiony na mocy ustawy”.

Innymi słowy, nie może być orzeczeń z udziałem neosędziów.

Czytaj też: Jak przywracać praworządność? Trzeba wykorzystać niedoróbki Kaczyńskiego

Praworządność? Nie widać dobrej opcji

Aby rozważyć, czy taka uchwała ma sens, trzeba najpierw zwrócić uwagę na główne cechy obecnego stanu rzeczy w sferze praworządności. Po pierwsze, od początku było wiadomo, że uzdrowienie porządku konstytucyjnego nie będzie możliwe bez podpisu Andrzeja Dudy. On jednak nie wyrażał chęci podpisania jakiejkolwiek ustawy, która pozwalałaby na naprawę sytuacji. A zatem rząd nie miał do dyspozycji ścieżki ustawowej.

Po drugie, problem przywrócenia praworządności istniałby dalej niezależnie od tego, czy rząd przyjąłby uchwałę. Jest on bowiem przede wszystkim natury politycznej, a nie prawnej. Innymi słowy, nie istnieją obecnie środki prawne, które umożliwiałyby jego rozwiązanie. Uzdrowienie porządku konstytucyjnego musiałoby polegać na tym, że wszystkie strony konfliktu politycznego zgadzają się co do tego, jakie jest prawo. Takiej zgody nie ma – i nie można jej uzyskać za pomocą środków prawnych, a jedynie politycznych.

Po trzecie, zadaniem koalicji w pierwszym roku nie mogło być „przywrócenie praworządności”, bo nie było takiej opcji. Uniknięcie chaosu nie było możliwe – nie istniała taka realistyczna alternatywa. Po zmianie władzy na stole były zatem wyłącznie złe opcje. W skrócie: albo można było uznawać decyzje wadliwych formalnie czy upartyjnionych instytucji, jednocześnie oddając pole PiS, albo ignorować owe instytucje i twierdzić, że niektóre ciała opisane w konstytucji w gruncie rzeczy nie istnieją.

Z dwojga złego opcja „walcząca” była prawdopodobnie rozsądniejsza, co nie oznacza, że jest bez wad.

Czytaj też: Absolwenci, karierowicze i destruktorzy. Jak ich traktować? Megaproblem z neosędziami

Zbędny chaos w PKW

Dopiero z tego wszystkiego wynika, co nowa władza mogła realistycznie zrobić w pierwszym roku rządzenia. Otóż mogła przygotować zmiany umożliwiające przywrócenie praworządności – i to (częściowo) uczyniła, opracowując projekty ustaw reformujących Trybunał Konstytucyjny czy KRS. Nie mogły one zyskać akceptacji Andrzeja Dudy, ale były wyrazem intencji rozwiązania problemu. Mogła również ograniczać tempo rosnącego chaosu, m.in. nie powiększać go przez działania nieprzemyślane albo niekonsekwentne; czyli dopuszczać tyle chaosu, ile jest konieczne, aby dokonać właściwych zmian po ewentualnym wyborze nowego prezydenta.

Weźmy głośny ostatnio przykład. Z punktu widzenia wspomnianych kryteriów sprawa odebrania PiS-owi finansowania przez Państwową Komisję Wyborczą nie wypada dobrze. Otóż PKW postanowiła zawiesić decyzję dotyczącą odwołania partii Kaczyńskiego do wadliwie ukształtowanej Izby Kontroli Nadzwyczajnej SN do czasu uzdrowienia sytuacji w tym sądzie. Jednak wcześniej uznała działania izby w sprawie Konfederacji, a także Porozumienia dla Demokracji (dawniej Porozumienie Gowina). Jeśli PKW uznaje izbę w sprawie Konfederacji, ale nie uznaje w sprawie PiS, jedynie powiększa to chaos, bo sprawia wrażenie, że PiS-owi arbitralnie odebrano prawo do sądu.

Czy istniało dobre rozwiązanie tego problemu? Ogółem nie, ponieważ Izba Kontroli nie chce się wstrzymać od orzekania, popiera ją w tym prezes SN Małgorzata Manowska, prezydent nie chce zaś podpisać prawa, które przywracałoby porządek w KRS i Sądzie Najwyższym. Można by więc powiedzieć, że PiS sam sobie to prawo do sądu odebrał, dokonując katastrofalnych zniszczeń w sądownictwie. Tyle że brzmi to jak czarny humor, a nie rozwiązanie problemu instytucjonalnego.

Tymczasem brak prawa do sądu wciąż jest realnym problemem, a do tego dotyczy prawa wyborczego, czyli jednego z najwrażliwszych elementów systemu demokratycznego. Osłabia to autorytet państwa i może grozić dalszą destabilizacją. O ile PKW nie miała narzędzi do rozwiązania problemu, o tyle mogła przynajmniej ograniczać straty, przyjmując w analogicznych sprawach dobrze uzasadnione i spójne podejście.

Czytaj też: Manowska zastawia pułapkę w SN. Ta kiepska operetka zamienia się w postępującą sepsę

Rząd porządkuje, Hołownia komplikuje

Uchwała rządu nie rozwiązuje fundamentalnych problemów, bo nie mogła ich rozwiązać. Natomiast przynajmniej porządkuje sytuację, wyjaśniając stanowisko koalicji, która dzięki temu może działać w sposób spójny. Jest przy tym zastanawiające, dlaczego została przyjęta dopiero teraz, a nie rok temu. Być może minister sprawiedliwości Adam Bodnar liczył jeszcze na porozumienie z prezydentem Dudą.

Ale i w tym przypadku pojawiają się problemy. Gdy rząd próbuje uporządkować podejście do instytucji kontrolowanych przez lojalistów PiS, sytuację komplikuje Szymon Hołownia. Jako że PKW nie uznaje obecnie Izby Kontroli SN, rodzi się pytanie, co z rozpoznawaniem protestów wyborczych w majowych wyborach prezydenckich, a także uznaniem ich ważności (legalność PiS kwestionuje już teraz w związku z problematyczną procedurą odebrania finansowania partii).

W odpowiedzi Hołownia zaproponował, żeby uchwalić ustawę, na podstawie której ważnością wyborów zajmie się cały skład SN (przypuszczalnie złożony z trzech „starych” izb, czyli Cywilnej, Karnej i Pracy). Ale powiedział, że w owym pełnym składzie zasiadać mogliby również tzw. neosędziowie. To zaś niezgodne z przyjętą przed chwilą uchwałą rządu i jest zresztą karkołomne logicznie. Jeśli można bowiem przyjąć, że orzeczenie wydane przez neosędziów w ramach pełnego składu jest w porządku, to dlaczego nie można przyjąć tego samego w odniesieniu do Izby Kontroli?

Czytaj też: PiS-ie, oddaj nasze miliony! Zmuszona, bo zmuszona, PKW pokazała, że może coś zdziałać

Porozumienie polityczne: ale na jakich warunkach?

Rzecz jasna propozycja Hołowni ma charakter polityczny, a nie czysto prawny: według pomysłu Duda zgadza się podpisać ustawę, a w zamian koalicja jednorazowo nie patrzy na status neosędziów. Wtedy wszystkie strony zgadzają się na wspólną procedurę wyborczą i dzięki temu ryzyko podważenia ważności wyborów zostaje zażegnane. Donald Tusk stwierdził: „Mam nadzieję, że marszałek Hołownia przekona do tego pana prezydenta Andrzeja Dudę”. Hołownia spotkał się w piątek z Dudą, który wyraził sceptycyzm.

Minus: propozycja Hołowni sugeruje, że kwestia respektowania lub nie poszczególnych orzeczeń była czysto uznaniowa. Marszałek Sejmu wyszedł więc z propozycją, która osłabia jego pozycję negocjacyjną, bez uzgodnienia, że może ona zostać przyjęta przez prezydenta. A po co Duda miałby podpisać taką ustawę, skoro ewentualny prezydent Karol Nawrocki dalej blokowałby przywrócenie porządku w sądach, licząc na zwycięstwo PiS w 2027 r., a ewentualny wybór na prezydenta Rafała Trzaskowskiego można by kontestować, zarzucając nierówne warunki kampanii w związku z odebraniem PiS pieniędzy?

Z punktu widzenia stabilności państwa sytuacja jest zatem mocno niekomfortowa. Kryzys praworządności pogłębia się i jeszcze nigdy nie dotykał tak blisko kwestii ważności wyborów. Porozumienie polityczne miałoby sens – jeśli jednak miałoby być trwałe i mieć szanse powodzenia, to raczej musiałoby dotyczyć całości problemów praworządności. To zaś skrajnie mało prawdopodobne. Uzdrowienie instytucji w razie zwycięstwa kandydata koalicji rządzącej w wyborach prezydenckich będzie miało zasadnicze znaczenie – ale trudno nie odnieść wrażenia, że wraz z upływem czasu, a tym samym postępującą degeneracją ustroju, wykonanie operacji ratunkowej będzie się stawało coraz trudniejsze.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Ile tak naprawdę zarabiają pisarze? „Anonimowego Szweda łatwiej sprzedać niż Polaka”

Żeby żyć w Polsce z pisania, pisarz i pisarka muszą być jak gwiazdy rocka. Zaistnieć, ruszyć w trasę, ściągać tłumy. Nie zaszkodzi stypendium. Albo etat.

Justyna Sobolewska, Aleksandra Żelazińska
13.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną