Życzymy sobie wesołych świąt, choć akurat słowo „wesoły” nie ma w języku polskim jednoznacznie pozytywnego wydźwięku. Człowiek wesoły to niemalże wesołek, a wesołek to niemalże głupek. Chyba nie chcemy, żeby święta były jakieś głupkowate, prawda? Lepiej już wypada czasownik „weselić się”. Jest trochę już archaiczny, podobnie jak okrzyk „Wesołych Świąt!”. Kiedyś brzmiał godnie, a dziś trochę zgrzyta, zwłaszcza gdy się nie pamięta, że ten „wesoły” był przed wiekami poważniejszy niż dziś. Uniknęlibyśmy nieporozumienia, przyjmując w miejsce „Wesołych Świąt!” pokrewny, lecz bardziej precyzyjny frazeologizm „Weselnych Świąt!”. Albo po prostu „Radosnych Świąt!”. No, ale o tym nie decydują skromni felietoniści, lecz suweren języka, czyli naród. Ten zaś zdaje się powolutku obracać w palcach właśnie ten ostatni zwrot. I dobrze.
W każdym razie wszyscy rozumieją, o co chodzi. Chodzi o to, żeby święta były właśnie pełne radości, czyli przebiegały w pogodnym nastroju, pośród miłych i przyjaznych rozmów, uśmiechów i umiarkowanych przyjemności, licujących z powagą i solennością, które wszak wpisane są w naturę świąt, a więc czasu obcowania ze świętością.
„Radość” to nowe, w miarę bezpretensjonalne i zwyczajne słowo na dawne „wesele”. Nowe, nie nowe, bo „radość” to słowo praindoeuropejskie, a „wesele” jest prasłowiańskie. I nawet jeśli „radość” łatwiej nam przechodzi przez gardło niż „wesele”, to w ogóle jest nam z tymi słowami i samą rzeczą jakoś niezręcznie. Dziś raczej się nie weselimy, lecz „dobrze się bawimy”. A i „radość” też jakby zeszła do językowego podziemia. Kolokwialnie można mieć „radochę”, ale „radować się” to już jakoś dziwnie.