Poprzednie święta były bardzo polityczne: przypadły tuż po powołaniu rządu Donalda Tuska, kiedy wciąż jeszcze byliśmy pod wrażeniem „cudu 15 października”. Cudem była rekordowa frekwencja wyborcza; wielka fala społecznego oburzenia, która wyrwała PiS-owi władzę. Liczyliśmy wtedy na przełom: wyraźny spadek poparcia dla PiS; rzeczową kohabitację prezydenta z premierem, na co wskazywały pierwsze przyjazne gesty z obu stron, a nawet na pewne złagodzenie politycznych podziałów i obyczajów. Ale w 2024 r. cudów już nie było.
W polityce nie spełniły się żadne optymistyczne rachuby: PiS ma stałe i wysokie poparcie, Andrzej Duda poszedł na totalną wojnę z rządem; polaryzacja trzyma się mocno. Poza jesienną powodzią nie było na szczęście jakichś nowych ciężkich kryzysów, ale przedświąteczne nastroje (jak wynika z badań IBRiS, które omawiamy w tym numerze) ogólnie są takie sobie. Takie też są oceny pierwszego roku rządów demokratycznej koalicji. W sumie mieliśmy nużący, przejściowy, choć bezwstrząsowy rok. Teraz jednak, w te święta, warto nabrać głęboko powietrza, bo znowu będzie się działo, i to od razu, od pierwszych tygodni.
Donald Trump 20 stycznia obejmuje prezydenturę w USA i coś się musi wydarzyć wokół wojny w Ukrainie. Bardzo życzymy sąsiadom pokoju, ale zły pokój, na warunkach Putina, byłby i dla nich, i dla nas klęską. Większość Polaków wciąż jest za tym, aby pomagać Ukrainie, jednak te emocje ulegają erozji, co bez wątpienia będą wykorzystywać „ukrainosceptyczni” kandydaci do prezydentury: Mentzen z Konfederacji i Nawrocki z PiS. A kampania oficjalnie startuje tuż po Trzech Królach. (Możemy sobie wyobrazić, jakie piekło otworzyłaby np. propozycja wysłania polskich żołnierzy do międzynarodowych sił rozjemczych na froncie).
Akurat kiedy Trump rozpocznie swój nowy eksperyment z Ameryką i światem, Polska będzie sprawować półroczną prezydencję w Unii Europejskiej.