Koalicja na rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły zorganizowała w ostatni weekend w Warszawie demonstrację pod hasłem „Tak dla edukacji! Nie dla deprawacji!” – protest przeciwko wprowadzeniu „obowiązkowego przedmiotu pod nazwą edukacja zdrowotna”. Deprawacja, jak można usłyszeć, będzie się odbywać w trakcie lekcji, które MEN planuje wprowadzić od września przyszłego roku dla uczniów od czwartej klasy podstawówki do przedostatnich klas liceów i techników. W podstawie programowej edukacji zdrowotnej wypisane są zagadnienia związane m.in. ze zbilansowanym odżywianiem, profilaktyką kardio- i onkologiczną, dobrostanem psychicznym, a także ze zdrowiem seksualnym. I właśnie ten ostatni punkt rozgrzewa środowiska prawicowe.
Tymczasem w samych rozporządzeniach ministerstwa tematyce tej poświęcono niewiele miejsca i doprawdy trudno znaleźć tam deprawujące treści. Są za to passusy typu: uczeń powinien identyfikować „elementy seksualizacji oraz presji związanej z podjęciem aktywności seksualnej” i wymieniać „sposoby jej przeciwdziałania oraz radzenia sobie z nią”. Jednak niezbyt zręczna zapowiedź MEN, że obowiązkowa edukacja zdrowotna zastąpi wychowanie do życia w rodzinie – przedmiot pomyślany bardzo konserwatywnie, ale nie obowiązkowy – rozsierdziła prawicę. Zwracają na to uwagę także komentatorzy popierający usystematyzowanie i fachowe nauczanie w szkołach o wszystkich aspektach zdrowia. Podkreślają, że to niezwykle ważne zadanie, wymagające dużej zręczności oraz wyczucia, aby nie zrobić z niego paliwa do politycznego sporu i przez to nie wylać dziecka z kąpielą.
Na to jednak już chyba za późno. W Koalicji organizującej niedzielną demonstrację, oprócz dyżurnego Ordo Iuris (które w świetle afer obyczajowych stanowi raczej dowód na to, że rozmów o seksie i relacjach nie powinno się unikać), znalazły się bowiem podmioty, które słabo kojarzą się ze szkołą.