Tipsy, długie loki, biel zębów. To nie może być stereotypowy facet. A jednak Kristi Noem, kandydatka na stanowisko ministra bezpieczeństwa wewnętrznego w rządzie Donalda Trumpa, przebija twardzielstwem najbardziej komicznych twardzieli. Tyle że w tym przypadku to oblicze jest tragiczne. Świat poznał z jej własnych ust historię o tym, jak zastrzeliła swojego szczeniaka, bo był zbyt wesoły. Za bardzo się cieszył i łasił, według niej nie nadawał się do polowań. Nie oddała go, nie znalazła mu nowego domu. Wzięła strzelbę i odpaliła. Nie oszczędziła też innego zwierzęcia, które hodowała. Do tej samej żwirowni, gdzie zabiła swojego psa, zaciągnęła kozła, którego uznała za zbyt agresywnego. Strzeliła do niego, ale zwierzę przeżyło. Noem poszła po kolejny nabój i kozła dobiła.
Ten psychopatyczny rys odstręczył od niej wiele zdrowszych na umyśle osób. Ale nie Donalda Trumpa i jego wyborców. Bo ten populista robi to, co mieliśmy okazję obserwować w Polsce przez osiem lat poprzednich rządów – otacza się wiernymi sobie. Kompetencje nie mają znaczenia. Ani zdrowie psychiczne osób, którymi obsadza najwyższe stanowiska. Im krwawiej i radykalniej, tym efektowniej. „No, teraz im pokażemy, nareszcie ktoś ma odwagę mówić to, co myślą wszyscy” – zagrzewają się do walki red necki. Viva bully!
W Polsce za rządów PiS kobietom zalazły za skórę inne kobiety. Nie ma w tym nic nowego, „służki patriarchatu” często robią to ze strachu. Jeśli nie będą grały w twardą grę, po prostu odpadną. Na głos mówią, że „taki to już świat”, i uderzają, zanim same oberwą. Walą w słabszych. Te usadzone w polskich władzach przez swoją partię, aktywnie wspierały rząd, który zezwolił m.in. na to, by sumienie ginekologów i ginekolożek decydowało o życiu ciężarnych.