Elon Musk okazał się skuteczniejszy od Władimira Putina. Nie mam pewności, czy to świadomi obywatele wybierają dzisiaj prezydentów. Proces wygląda wciąż na demokratyczny, ale jest poddawany manipulacjom silniejszym niż kiedykolwiek.
Podsumowując na gorąco wynik wyborów w USA, Jon Stewart w „The Daily Show” wygłosił orędzie do wszystkich instytutów badawczych, które sugerowały, że Kamala Harris i Donald Trump idą łeb w łeb, że o wygranej zadecydują milimetry. To było wyjątkowo krótkie przesłanie: „F…k off”. Trudno się z jego czułością nie zgodzić. Kiedy Trump wygrał Biały Dom za pierwszym razem, dyskutowaliśmy o aferze Cambridge Analytica, czyli mikrotargetownaiu wyborców. Firma zamieszana w skandal oceniała ludzi pod kątem kilku cech: otwartości, ekstrawersji czy ugodowości. Te wyniki zostały potem połączone z sondażami, rejestrami wyborców i aktywnością online. Tak powstały modele osobowości wyborców.
Wykorzystano algorytm, który przed laty opracował polski naukowiec, dr Michał Kosiński z Uniwersytetu Stanforda. Ten na podstawie naszej aktywności w mediach społecznościowych tworzył kompletny obraz, który mówił o nas dużo. Za dużo. Sztabowcy Trumpa użyli tego dynamitu, nie licząc się z naukową intencją. Swego czasu w rozmowie ze mną w Onet Rano dr Kosiński mówił, że: „Zaletą internetu jest to, że wyrównuje szanse społeczne”. To wciąż prawda – każdy może nadawać, ale tylko najbogatszych słychać.
W swoim zwycięskim przemówieniu Donald Trump niby dziękował swojemu sztabowi, wyborcom, rodzinie, ale najwięcej czułości zostawił dla Elona. Nazywany po wyborach first buddy Musk to nie tylko jeden z najbogatszych ludzi świata, ale i najpotężniejszych. Nie dość, że niczym gigantyczna farma trolli manipuluje milionami ludzi na całym świecie przez swoją platformę X, to jeszcze może liczyć na oficjalne stanowisko w nowym amerykańskim rządzie.