Wybory 2025. PiS ma kandydata na prezydenta: z Trzaskowskim powalczy Nawrocki
Wstępnie nazwisko polityka ubiegającego się o najwyższy urząd z poparciem PiS mieliśmy poznać 11 listopada. Nie udało się dochować symbolicznej daty, ale miejsce niedzielnego eventu nie było bez znaczenia. W krakowskiej hali Sokół dziesięć lat temu Polska usłyszała po raz pierwszy o Andrzeju Dudzie. Prezes Kaczyński chciał wykorzystać tę aurę, aby namaścić jego następcę.
Niedzielną imprezę PiS sprytnie zapowiadał jako obywatelskie, społeczne spotkanie. I to wydaje się pierwszym punktem prezydenckiej strategii partii Jarosława Kaczyńskiego. W ujawnionych dziś pisowskich przekazach dnia zachęcano, aby podkreślać właśnie tę „obywatelskość”, a nominowanego przez PiS kandydata jako „bezpartyjnego” i „niezależnego”.
Według medialnych doniesień – źródła „Polityki” też na to wskazują – decyzja w PiS zapadła już jakiś czas temu. Niedzielę wybrano tylko na potwierdzenie startu szefa IPN Karola Nawrockiego. Małopolski poseł Łukasz Kmita ujawnił jeszcze przed krakowską konwencją, że będzie to „kandydat niezależny”, który uzyska pełne poparcie całej formacji. Główny rywal Przemysław Czarnek zapowiedział, że „jeśli Karol Nawrocki będzie ogłoszonym w niedzielę kandydatem, to wygra te wybory, a my mu w tym pomożemy. Pierwszy podłączę się do tego wozu (…) i będę go ciągnął pod górkę, żeby dojechał tam pierwszy”.
Tobiasz Bocheński, który też był typowany w PiS, zachwalał przed wejściem do krakowskiej hali wiedzę historyczną zwycięzcy oraz to, że pełnił różne funkcje publiczne. Nie dodał, że na dwie najważniejsze wystawił go PiS.
Kaczyński znowu o wojnie polsko-polskiej
Trzymając się wspomnianej strategii, kandydaturę w imieniu tzw. komitetu obywatelskiego zgłaszał – dość niepodziewanie – związany z prawicą (i Uniwersytetem Jagiellońskim) historyk prof. Andrzej Nowak. Przypominał komitet wsparcia dla premiera Jana Olszewskiego czy obywatelski komitet poparcia dla Lecha Kaczyńskiego, wzywał do tworzenia lokalnych komitetów wspierających kandydata PiS. Przypominał, że Nawrocki ma żonę i troje dzieci.
Dopiero potem na mównicy pojawił się Jarosław Kaczyński, który uzasadniał, dlaczego PiS zdecydował się postawić na Nawrockiego. Jak stwierdził, „wielu działaczy nawet nie znało go wcześniej bliżej”. Zapewniał, że byli inni dobrzy kandydaci (wymienił Czarnka, Bocheńskiego, a także Błaszczaka). I powtórzył stary manewr: ostrzegał przed wojną polsko-polską, której „my nie chcemy”. Zachwalał osiem lat rządów PiS i krytykował „koalicję 15 grudnia”. Wrócił do chwili, gdy wystawiono w prezydenckie szranki Andrzeja Dudę. Na koniec wzywał, by do Nawrockiego przekonywać nieprzekonanych („tych, których się da”).
Nawrocki: Żyję skromnie, ale godnie
Dopiero po blisko godzinie na scenę wszedł sam kandydat PiS, którego zaanonsował jego syn Daniel. „Dzień dobry państwu, witam w historycznej sali Sokoła w Krakowie” – Nawrocki też nawiązał do nominacji dla Andrzeja Dudy sprzed dekady. „Wierzę w zwycięstwo, wierzę w Polskę i będę o nią walczył” – mówił. Zapowiedział gotowość do reprezentowania wszystkich Polaków („tych w sali, tych przed telewizorami”). Wspominał robotniczą dzielnicę Gdańska, w której dorastał, i od razu uderzył w Trzaskowskiego: „Nie robiłem sobie selfie, kiedy jeździłem tramwajem”.
Wystąpienie zamieniło się w pierwszy wiec wyborczy. Nawrocki stwierdził, że o polską pamięć walczył dotąd w Instytucie Pamięci Narodowej i w Muzeum II Wojny Światowej (wywołał tam duże kontrowersje, zapowiadając zmiany w wystawie stałej). „Walczymy dziś o wartości, ale mamy obowiązek zwycięstwa”, mówił. Jakie wartości? Nawrocki wymienił wolność osobistą oraz wolność odpowiedzialności za wspólnotę zbudowaną na fundamencie chrześcijańskim („Nie możemy ściągać w urzędach krzyży”).
Zapewniał, że jest gotowy zostać prezydentem, dziękował tzw. komitetowi obywatelskiemu i Jarosławowi Kaczyńskiemu. Wpisał się w zaplanowany scenariusz, nazywając się kandydatem „obywatelskim i bezpartyjnym”. On także mówił dużo o zakończeniu wojny polsko-polskiej („To moja pierwsza obietnica”). O Polakach, którzy nie zagłosowali w ostatnich wyborach parlamentarnych na PiS, mówił, że zostali zmyleni, bo nie może być lepiej niż za rządów prawicy.
Obiecywał, że jako prezydent wystąpi z inicjatywą, by „uwolnić ciężko pracujących Polaków od podatku za godziny nadliczbowe”, kokietował mieszkańców wsi, którzy mają być ostoją tradycji. Krytykował ataki na Donalda Trumpa. Zapowiedział, że odwiedzi każde miejsce, gdzie „wierzy się w Polskę”
Konkurencja: Nawrocki kontra Czarnek
Historia wyznaczania przez PiS kandydata na prezydenta ma długa brodę. Przemysław Czarnek, były minister edukacji i twarz radykalnej prawicy, był najbardziej rozpoznawalny, ale i kontrowersyjny. Prowadziłby ostrą kampanię w iście trumpowym stylu (Radosław Sikorski mówił obrazowo o „rzeźni”). Mimo negatywnego elektoratu i obciążenia działalnością w oświacie (był bardzo kontrowersyjnym szefem MEN w rządzie Mateusza Morawieckiego) jest politykiem niepozbawionym charyzmy, pewności siebie i sympatii w partii. I to były paradoksalnie główne argumenty przeciw niemu. Nominacja byłaby zbyt ryzykowna dla ugrupowania i zbyt ryzykowna dla marzeń o wyborczym zwycięstwie.
Karol Nawrocki wydaje się jego przeciwieństwem. Nie licząc epizodu w radzie jednej z gdańskich dzielnic, dla historyka to byłby polityczny debiut. Nawrocki przez lata działał na odcinku prawicowej polityki historycznej i nie jest szerzej znany również wśród wyborców PiS. Jest bardziej stonowany w mowie, choć nie w działaniu. Udowadniał to jako dyrektor IPN i Muzeum II Wojny Światowej. W partii nie ma zbudowanej pozycji, a jego głównymi zwolennikami są ludzie Mateusza Morawieckiego (w kontrze do Czarnka).
„Nawrocki nie ma własnego zaplecza. Nie jest nawet członkiem PiS i nikomu w partii nie zagraża. Jest kandydatem bezpiecznym i akceptowalnym dla wszystkich frakcji, łącznie z ziobrystami. Jest też na tyle radykalny i swojski (ma przeszłość kibicowską, żeby nie użyć bardziej kolokwialnego określenia), że faktycznie może przyciągnąć w drugiej turze nieco wyborców Brauna, a nawet Mentzena”, komentuje na Polityka.pl Jan Hartman.
„Tylko od rozsądku i zimnej krwi wyborców październikowej koalicji będzie zależało, czy ta propagandowa akcja zostanie odparta”, dodaje zastępca redaktora naczelnego „Polityki” Mariusz Janicki, spodziewając się kampanii w amerykańskim stylu (co akurat niczego dobrego nie wróży).
Wybory prezydenckie: czas start
Marszałek Sejmu Szymon Hołownia, który również ubiega się o urząd, ogłosił, że kampania rozpocznie się 8 stycznia 2025 r. Rafał Trzaskowski, który właśnie wygrał prawybory na kandydata Koalicji Obywatelskiej, zainauguruje kampanię już 7 grudnia w Gliwicach.
Pierwszy, jeszcze w sierpniu, decyzję o starcie ogłosił przedstawiciel koalicyjnego klubu Konfederacji Sławomir Mentzen. Od wakacji prowadzi prekampanię – nieoficjalną, bo możliwą dzięki lukom w prawie wyborczym. W połowie listopada jako drugi dywagacje o starcie przeciął właśnie Hołownia. Marszałka poparł PSL, choć półgębkiem, podtrzymując gotowość do dyskusji o wspólnym kandydacie całej koalicji rządzącej, o co apelował niedawno m.in. Władysław Kosiniak-Kamysz. Trzaskowskiego poparł z kolei publicznie jego rywal w prawyborach Radosław Sikorski. „Rafał, walcz, walcz i wygraj!”, apelował w sobotę.
Pomysłu na przyszłoroczne wybory nie ujawniła nadal Lewica. Przewodnicząca klubu Anna Maria Żukowska zapowiedziała podjęcie decyzji i jej ogłoszenie na początku grudnia. Z formacji docierają sygnały, że kandydatki są dwie: Agnieszka Dziemianowicz-Bąk oraz Magdalena Biejat. Partia stoi jednak przed odwrotnym problemem niż największy koalicjant – polityczki nie palą się do startu. Rozmówcy „Polityki” przyznają, że ugrupowanie z nadzieją obserwowało prawybory w KO. Zwycięstwo Radosława Sikorskiego dałoby więcej tlenu lewej stronie sceny politycznej. Przy Trzaskowskim pozostaje walczyć o uniknięcie kompromitacji.