Jacek Karnowski objaśnia czytelnikom „Sieci” rzeczywistość w swój niepowtarzalny sposób: „6 listopada w świat poszła potężna iskra nadziei. Nadziei, że z naszej cywilizacji da się jeszcze sporo ocalić, że jeszcze nie wszystko stracone. I choć wygrał niezwykły, niebanalny, czasem irytujący człowiek, to jednocześnie wygrali najzwyklejsi, normalni ludzie, dbający o swoje rodziny i swoje ojczyzny. Przegrały pycha, arogancja, pogarda, ideologiczne szaleństwo zmutowanego marksizmu. Przegrały w USA, przegrają i w Polsce. Jeszcze będzie w Warszawie Waszyngton. Może szybciej, niż myślimy”. Budapeszt już był, teraz chcą Waszyngtonu.
Gorączkowe zachwyty prawicy nad zwycięstwem Trumpa chłodzi w „Do Rzeczy” Paweł Lisicki: „Według Mariusza Błaszczaka sukces Trumpa powinien prowadzić do dymisji Donalda Tuska – słowa te jednak, przykro to powiedzieć, obnażają mizerię polskiej myśli politycznej. Wyrażają one przecież postawę dworaka i myślenie służalcze, a nie suwerennościowe”. Swoje dorzuca Łukasz Warzecha: „Jeśli to nie jest mentalność kolonialna, to nie wiem, co nią jest. A mówi to przedstawiciel ugrupowania, które na każdym kroku podkreśla, że nikt nie powinien nam niczego z zewnątrz dyktować ani narzucać”.
Michał Szułdrzyński, szef „Rzeczpospolitej”: „prawybory pozwalają PO odróżnić się od PiS pod kątem stylu zarządzania partią. Jarosław Kaczyński miał na stole opcję prawyborów wewnętrznych, ale (…) z niej nie skorzystał. Wolał prawo do podejmowania ostatecznej decyzji zachować dla siebie i w ten sposób utrzymać jedynowładztwo w PiS. (…) Koalicja Obywatelska podobne wątpliwości [co do kandydata na prezydenta] poddaje demokratycznemu rozstrzygnięciu całej partii, co daje jej liczne bonusy związane z organizacją takiej operacji.