Trzaskowski uderza w temperament Sikorskiego. PiS w proszku, Czarnek jeździ po kraju jak szalony
Spośród liczących się polityków na razie tylko Sławomir Mentzen i Szymon Hołownia zadeklarowali swój start w wyborach prezydenckich. Menzten, startując i licząc na dwucyfrowy wynik, może wzmocnić swoją pozycję w rywalizacji partyjnej z Krzysztofem Bosakiem, za to Hołownia ma wystartować jako „kandydat niezależny”, jakkolwiek nie wiadomo od kogo. Czyżby niezależny od partii „Polska 2050 Szymona Hołowni”, czyli od samego siebie? Przymiotnik „niezależny” jest w kampaniach wyborczych bardzo nośny, ale start w takiej formule może się łatwo skończyć niedoborami finansowymi kampanii, a w konsekwencji słabym wynikiem.
PSL wprawdzie Hołownię poprze, ale „poprzeć” i „wesprzeć” to dwie różne sprawy. Tracący ostatnio popularność marszałek Sejmu od początku kariery politycznej pozycjonował się jako „ten trzeci, który korzysta”. I tak ma być również tym razem. „Chcę spróbować doprowadzić do depolaryzacji w kraju. (...) Jeżeli nadal będziemy próbować jechać na siebie dwoma wielkimi czołgami, to ludzie będą ginąć, tak jak prezydent Gdańska Paweł Adamowicz”, powiedział w wywiadzie dla TVP Info. Cóż, do drugiej tury wyborów na pewno nie przejdzie, więc chcąc nie chcąc, będzie musiał wybierać między „spolaryzowanymi” PiS i KO. Wybór jest oczywisty, lecz otwarte przekazanie swego poparcia Rafałowi Trzaskowskiemu będzie dla Hołowni emocjonalnie trudne – z powodów ideowych i osobistych. Pewnie liczy na to, że KO wystawi w końcu Radosława Sikorskiego. Ale słów o Adamowiczu Donald Tusk prędko Hołowni nie zapomni.
W PiS wciąż trzy nazwiska w grze
A co tam w PiS? Oficjalnie, to znaczy ustami Jarosława Kaczyńskiego, ogłoszono, że w grze są obecnie trzy nazwiska, a szanse wszystkich trzech polityków są wyrównane. Chodzi o byłego ministra edukacji Przemysława Czarnka, szefa IPN Karola Nawrockiego oraz niedawnego kandydata PiS w wyborach na prezydenta stolicy Tobiasza Bocheńskiego. Nie warto się jednakże przejmować tym, co mówi dziś Kaczyński. Być może sam jeszcze nie wie, kogo wybierze i czy to będzie na pewno któryś z tej trójki. Kto wie, może przez pośredników prowadzi rozmowy z Konfederacją i pojawi się jakieś całkiem nowe, nieoczywiste nazwisko? Albo całkiem odwrotnie: „w sercu” Kaczyński już wybrał – na przykład Mariusza Błaszczaka – i za kilka tygodni utnie wszelkie spekulacje.
Na razie jednak Czarnek jeździ po kraju jak szalony, każdym przejechanym kilometrem suplikując u szefa, aby to w końcu na niego postawił. Ale czy Kaczyński jest czuły na takie umizgi? To raczej wątpliwe. Nawrocki ma dość malowniczą „kibolsko-ochroniarską” przeszłość i raczej trudno sobie wyobrazić, żeby Kaczyński chciał ryzykować medialnym festiwalem smakowitych opowieści o jego trójmiejskiej młodości. A Bocheński? Wciąż mało znany, ale mało znany był również Duda. Tak czy inaczej, PiS jest w sprawie wyborów prezydenckich w proszku. Czego nie można powiedzieć o Koalicji Obywatelskiej, gdzie wszystko już za tydzień będzie jasne.
W piątek wieczorem byłem na spotkaniu klasowym. Absolwenci renomowanego liceum we Wrocławiu, matura 1985. Ani jednego „pisowca”. Mówiło się o małych wnukach i wielkich wyborach: kto za „Trzaskiem”, a kto za „Radziem”? Głosy podzielone pół na pół. Nikt nie może dziś powiedzieć na pewno, że w sobotę 23 listopada Koalicja Obywatelska ogłosi, że jej kandydatem na urząd prezydenta RP jest Rafał Trzaskowski. Za to pewne jest, że udało się Platformie Obywatelskiej „przejąć dyskurs” i rozgrzać emocje, pozytywne emocje. Pół Polski dyskutuje na temat prawyborów w KO. A to już jest coś. Linia podziału jest taka: czy „Trzask” przyciągnie więcej „zwykłych ludzi” w drugiej turze, czy też „Radzio” jako jedyny ma szanse w drugiej turze przekonać dzieciarnię głosującą na Konfederację oraz konserwatystów głosujących na PSL i Trzecią Drogę.
Trzaskowski jeździ po kraju i przekonuje
Rafał Trzaskowski musi być nieco rozgoryczony. Jak sam podkreśla, przez ponad trzy lata był „naturalnym kandydatem” i przygotowywał się do roli prezydenta RP, a tu na ostatniej prostej wyskoczył mu Radosław Sikorski i teraz trzeba się z nim ścigać do utraty tchu. Czy Polska to już druga Ameryka?
Rafał Trzaskowski jeździ po kraju i przekonuje, że jego wizerunek polityka słabego i ugodowego jest fałszywy. To nie on jest zbyt delikatny i łagodny, tylko Sikorski zbyt porywczy. „Potrzebny jest nam prezydent, który nie dopuści do wojny!”, powiedział Trzaskowski na sobotnim spotkaniu w Krakowie. „Potrzebny jest nam prezydent, który zrobi absolutnie wszystko, by Polska była bezpieczna”. Czyżby Sikorski miał wciągnąć nas w wojnę? Mocne. Z gładkości obejścia, przetykanej zdecydowanymi wypowiedziami, Trzaskowski chce ulepić sobie wizerunek, który Tadeusz Mazowiecki skutecznie reklamował hasłem „siła spokoju”. Prezydent Warszawy podkreśla, że ma doświadczenie i sukcesy w radzeniu sobie z sytuacjami kryzysowymi. Borykał się przecież z pandemią i napływem uchodźców z Ukrainy w 2022 r. A Polsce, jak mówi, „potrzebny jest sprawdzony prezydent, którego nie ponoszą nerwy w sytuacjach kryzysowych”. Czyli on, a nie nerwowy Sikorski.
Prawybory w Koalicji Obywatelskiej napędzają kampanię, a raczej prekampanię wyborczą. Z początku sceptyczny wobec tego rozwiązania Donald Tusk chyba dał się przekonać. W piątek sam ogłosił mały sondaż na swoim koncie na X, zapowiadając: „W poniedziałek wyniki wielkiego sondażu, w piątek prawybory, a w sobotę ogłoszenie wyników”. Pod sondażem tysiące odpowiedzi. Wygrał Trzaskowski. Ale w innym amatorskim sondażu było odwrotnie. Słusznie skomentował to premier: „Na X i na Instagramie przy rekordowej frekwencji identyczne proporcje, ale różni zwycięzcy. Sonda powiedziała nam więcej o naturze obu platform i ich użytkowników niż o szansach kandydatów”. Jednocześnie zapowiedział, że profesjonalny sondaż zostanie przeprowadzony w poniedziałek.
Sikorski ma odpowiedź na wszystko
Tak czy inaczej, Radosław Sikorski idzie przebojem. Nie dość, że doprowadził do sytuacji, w której Trzaskowski czuł się w obowiązku zaproponować prawybory, to jeszcze z dnia na dzień, prowadząc intensywną kampanię, poprawia swoje szanse. Nadal nie jest faworytem, ale do piątku przecież daleko. Obaj panowie, choć rywalizują jak gentelmani, nie atakując się wzajemnie, nie udają już, że rywalami nie są. Rafał Trzaskowski rozpowszechnia grafikę, w której chwali się procentową przewagą 74:19 w sondażu IB Pollster (na zlecenie „Super Expressu”) przeprowadzonego wśród wyborców KO (pytanie: „Kto powinien być kandydatem KO?”). Chce powiedzieć członkom partii wchodzącym w skład Koalicji Obywatelskiej, że nie ma sensu głosować na Sikorskiego, bo i tak jest bez szans. Jest na straconej pozycji.
Radosław Sikorski ma na to wszystko odpowiedź. Owszem, Trzaskowski był naturalnym kandydatem PO, ale czasy się zmieniły. „Bo czasy się zmieniły” to główne hasło „prawyborcze” Sikorskiego i wyjaśnienie, dlaczego w nich startuje. Uważa się – i słusznie – za lepszego eksperta w kwestiach międzynarodowych, a zwłaszcza tych związanych z bezpieczeństwem. Dlatego to jednak on powinien być prezydentem, choć w razie gdyby przegrał w prawyborach, to ze wszystkich sił będzie popierać Trzaskowskiego. Natomiast sceptykom, pamiętającym mu bardzo prawicowy rodowód, Sikorski odpowiada solennym przyrzeczeniem, że podpisze ustawę zezwalającą na aborcję do 12. tygodnia ciąży, a w kwestii związków partnerskich to nie dość, że podpisze odpowiednią ustawę, tale w razie potrzeby sam wystąpi z inicjatywą ustawodawczą w tej sprawie.
Jak powtarza Sikorski, „to będą wybory o bezpieczeństwie”, dodając, że „potrzebujemy prezydenta na trudne czasy”. Tylko czy akurat w maju przyszłego roku Polacy będą w nastroju kasandrycznym? Poczucie, że czasy są trudne, zmienia się z miesiąca na miesiąc. Rosjanie mogą dość łatwo postarać się o wyciszenie emocji politycznych przed wyborami w Polsce, wymuszając na kandydatach zwrot ku tematyce gospodarczej. Byłoby to z korzyścią dla PiS, bo wzrost gospodarczy spowalnia. Dlatego jeśli Koalicja Obywatelska ma wygrać te arcyważne wybory, wiosna w Polsce musi być radosna: musi się nam zazielenić w portfelach, a zakłady karne muszą wreszcie chlebem i solą powitać tych, którzy nadal grają nam na nosie. Jeśli tak się stanie, to obóz demokratyczny uzyska pełnię władzy w kraju. I może już nie będzie aż tak ważne, kto wprowadzi się do pałacu na Krakowskim Przedmieściu. Obaj rywale są dobrzy. I mimo wszystko obaj mają większą szansę na prezydenturę niż ktokolwiek z potencjalnych kandydatów PiS. A to jest przecież najważniejsze.