Przez ostatnie trzy weekendy działacze lokalni PiS wybierali prezesów w 40 okręgach, na które zostały podzielone struktury. To już trzecia od 2022 r. reforma partii; Jarosław Kaczyński najpierw doprowadził do wielkiego rozdrobnienia (niemal 100 okręgów), potem poszedł w podział wojewódzki, by jesienią 2024 r. wrócić do podziału sprzed wszystkich zmian – mapa partii ponownie przypomina mapę okręgów wyborczych do Sejmu.
Wybory prezesów okręgowych są specyficzne, bo kandydaci nie mogli się ot tak do nich zgłosić i ze sobą rywalizować; to prezes partii przedstawia kandydatury. Członkowie partii z danego okręgu mogą jedynie zaakceptować bądź odrzucić nominata. A wszystko to działo się w warunkach niemal konspiracyjnych; w wielu przypadkach nawet posłowie z danego okręgu do ostatniej chwili nie wiedzieli, kogo wskaże Kaczyński. Stawka była spora. Funkcja prezesa okręgowego daje realną władzę, choćby wpływ na układanie list wyborczych; można promować swoich ludzi i wycinać działaczy związanych z konkurencyjnym posłem.
Nie wszędzie wybory przebiegły gładko. Nominaci Kaczyńskiego przegrali w Poznaniu (były minister ds. europejskich Szymon Szynkowski vel Sęk) i Płocku (poseł Maciej Małecki), a poseł Leonard Krasulski w Elblągu wygrał zaledwie jednym głosem. Wśród nowych szefów okręgów znajdziemy trochę weteranów, jak Marka Suskiego (Radom), Marka Kuchcińskiego (Krosno) czy Jacka Sasina (Białystok). Kaczyński sięgnął jednak głównie po polityków młodszego pokolenia, często z przeszłością w administracji rządowej. Partyjnymi baronami zostali m.in. byli politycy Suwerennej Polski – Michał Woś w Rybniku (mimo oporu ze strony miejscowego posła PiS Pawła Jabłońskiego z frakcji Morawieckiego) i Mariusz Kałużny (Toruń), a także były polityk Porozumienia i eksminister sportu Kamil Bortniczuk (Opole).