„Gdyby ich chociaż lepiej i piękniej kuszono...”.
– Co pan tam mruczy wierszem do telefonu? – przerwała mi sąsiadka rozmowę z niebieskimi i czerwonymi słupkami.
– No nie potrafię pojąć, jak można chcieć na prezydenta człowieka z tak chamskimi manierami i równie okropną fryzurą – odpowiedziałem, nie podnosząc oczu.
– Pan jak zwykle krytykuje demokrację, kiedy wynik nie jest po pańskiej myśli – zadrwiła.
– Wcale nie! Ale chciałbym, żeby kandydaci byli lepszą wersją swoich wyborców – odparłem bezradnie.
– Ten, kto obstawia konia w wyścigach, sam nie musi być koniem – skończyła bez miejsca na replikę.
Kiedy sto milionów obywateli ma zasadniczo inne zdanie o tym, co dobre dla ich kraju, niż drugie sto milionów, wtedy nie ma już mowy o debacie publicznej, w trakcie której powstaje demokratyczna większość przekonana ostatecznie do głosowania przez któregoś z kandydatów. Wygrana staje się nieprzewidywalna i jest zaskoczeniem dla każdej ze stron. Przyszłością zaczyna rządzić los – traf, przypadek, anomalia, błąd, pech, łut szczęścia. Czy takie wybory to w ogóle jest decyzja demokratyczna? Raczej nie. Miejsce polityki zajmuje wtedy Kairos. Ten starogrecki bożek szczęśliwej okazji symbolizuje moment, może jedyny w życiu, kiedy trzeba wykazać się czujnością i refleksem, aby szczęście nie przeszło nam koło nosa; to czas łapania okazji, podejmowania szybkich, lecz nie zawsze przemyślanych decyzji. Stawką jest jego blond grzywka, którą trzeba złapać.
Na fresku Francesca de Rossi w Palazzo Vecchio we Florencji Kairos ma posturę sprytnego handlarza, który oszukuje na wadze. „Szybko, szybciej!” – mówi jego sprężone do ucieczki ciało. Jest ucieleśnieniem przypadkowej koniunktury; wiatr wieje mu zawsze w plecy i rozwiewa grzywkę do przodu; symbolizuje czas, który nam ucieka.