Katastrofie smoleńskiej poświęciłem dwa felietony w „Polityce” („Logika i katastrofa”, „Pancerna paralogika raportu podkomisji Macierewicza”). Pierwszy, opublikowany w 2017 r., analizuje argumenty p. Berczyńskiego, członka podkomisji smoleńskiej, a drugi, z 2022, dotyczył dokumentu zwanego „raportem Macierewicza”.
Z niejakim zadowoleniem konstatuję, że oba teksty antycypują niektóre tezy przedstawione w ostatnio upublicznionym raporcie zespołu ds. oceny funkcjonowania podkomisji smoleńskiej – zespół ten został powołany w MON. Moje uwagi zajmują się wyłącznie rozumowaniami (a więc kwestią logiczną) mającymi uprawomocnić tezę, że 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku miał miejsce zamach, w którym zginęło 96 osób, w tym 88 pasażerów, członków delegacji mającej udać się do Katynia, oraz ośmiu członków załogi. Zdaniem podkomisji smoleńskiej zamach przeprowadzili Rosjanie. Raport zespołu MON przedstawia zaś rozmaite nieprawidłowości, m.in. finansowe i dokumentacyjne, popełnione przez podkomisję smoleńską.
W 2013 r. w „Państwie i Prawie” ukazał się artykuł E. Łętowskiej i mój pt. „Instytucjonalizacja związków partnerskich a konstytucja RP z 1997 r.”, w którym m.in. poddaliśmy rozbiorowi racje podawane przez przeciwników uregulowania związków partnerskich, w tym homoseksualnych, czyli poddania ich określonemu reżimowi prawnemu dostosowanemu do charakteru tych relacji. Dwa wspomniane felietony w „Polityce” i artykuł w „Państwie i Prawie” łączy to, że starają się wykazać paralogiczny charakter argumentów o zamachu-wybuchu i niedopuszczalności legalizacji związków partnerskich. Okazuje się, że paralogika dalej jest uprawiana „w tych tematach”.
Czytaj też: Defraudacje, fałszerstwo, szantaż, okrucieństwo... Za co odpowiedzieć mogą Macierewicz i jego podkomisja?
Katastrofa i trzy raporty
Wyjaśnienie katastrowy smoleńskiej jako efektu zamachu przez wybuch jest nadal popularne w szeregach dobrozmieńców. Przykładem p. Müller, rzecznik w rządzie p. Morawieckiego. Oświadczył w audycji „Kawa na ławę” 27 października, że zgadza się z raportem Macierewicza. Zapytany, czy nie ma wątpliwości w związku z treścią ustaleń zespołu MON, udał, że nie dosłyszał.
W tym samym programie brał udział p. Żaryn z kancelarii prezydenta. Stwierdził, że trudno powziąć mniemanie o rzeczywistej przyczynie katastrofy, ponieważ mamy trzy dokumenty, mianowicie raport komisji Millera, rosyjski raport MAK (rosyjska instytucja do badania katastrof lotniczych) i raport podkomisji Macierewicza. Zdaniem p. Żaryna wszystkie trzy nie są w pełni wiarygodne, więc nie stanowią podstawy do wyrobienia sobie poglądu na temat tego, co było przyczyną katastrofy.
Reakcja p. Müllera jest typowym przejawem pisiej chytrości komunikacyjnej, natomiast opinia p. Żaryna jest dość humorystyczna z uwagi na stawianie na jednym poziomie wszystkich trzech raportów w sytuacji, gdy wiadomo, że dwa z nich (rosyjski i Macierewicza) są błędne. Braki dokumentu rosyjskiego zostały wskazane w raporcie Millera, natomiast tezy podkomisji smoleńskiej – w ustaleniach zespołu MON (opartych na opiniach ekspertów zagranicznych). Sprawa zasadnicza polega na tym, że teoria wybuchu nie ma pokrycia w dostępnych faktach. Tedy stanowisko p. Żaryna stanowi jawne świadectwo jego ślepoty logicznej.
Duda pro-Kaczyński
Pan Żaryn uważa nadto, że obecne kłopoty z wyjaśnieniem katastrofy są pochodną błędów popełnionych w latach 2010–11 przez rząd Tuska (jakże by inaczej). Pan Duda, czyli pryncypał p. Żaryna, wyjaśnił te błędy tak: „w 2010 r. to Donald Tusk podjął decyzję, że śledztwo nie będzie prowadzone w oparciu o polsko-rosyjską umowę dotyczącą statków powietrznych wojskowych, tylko nie wiadomo dlaczego o konwencję [chicagowską] dotyczącą lotniczych statków cywilnych. A bez wątpienia był to samolot wojskowy, pilotowany przez wojskowych pilotów, będący w zasobach polskiej armii. Tymczasem z nieznanych przyczyn ówczesny rząd na czele z Donaldem Tuskiem zgodził się, żeby Rosja mogła de facto prowadzić to śledztwo sama”.
Pan Duda zbyt pospiesznie rozstrzyga pewne fundamentalne kwestie. Sprawą podstawową jest to, czy lot do Smoleńska był cywilny czy wojskowy, a nie to, czy feralny tupolew 154 był wojskowy czy cywilny i kto go pilotował. Opinie w tej sprawie były i są podzielone. Polacy oznaczyli ten lot literą M (military, wojskowy), ale nie wiadomo (nigdzie nie znalazłem odpowiedzi), czy był zgłoszony jako taki stronie rosyjskiej. A to ma zasadnicze znaczenie dla śledztwa, gdyż MAK uznał, że to był cywilny lot i badanie katastrofy może być prowadzone na terenie Rosji przez stronę rosyjską.
Nie jest prawdą, że Tusk zgodził się, żeby „Rosja mogła de facto prowadzić to śledztwo sama”. Po pierwsze, Rosja nie musiała pytać o taką zgodę, a po drugie, bardzo szybko postanowiono prowadzić śledztwo polskie. Notabene gdyby p. Duda był przytomniejszy, to powinien pochwalić p. Tuska za spowodowanie oddzielnego dochodzenia polskiego, bo łatwo sobie wyobrazić obstrukcję strony rosyjskiej przy wspólnym procedowaniu przyczyn katastrofy, chociażby z uwagi na fakt znajdowania się dowodów na terenie Rosji.
Podsumowując, wolno uznać, że p. Duda kolejny raz okazał się całkowicie pro-Kaczyński. Prezes the Best wiele razy dziękował Antoniemu, Antoniemu i jeszcze raz Antoniemu (Macierewiczowi) za systematyczne zbliżanie się do prawdy i jej osiągnięcie (sam już jawnie prawi o zamachu), a p. Duda udekorował szefa podkomisji smoleńskiej Orderem Orła Białego. Już po ogłoszeniu raportu zespołu MON z właściwą sobie bystrością orzekł, że w raporcie można napisać, co się chce, i kolejny raz podnosił zasługi p. Macierewicza.
Przy okazji wspomnę (p. Duda nie porusza tej kwestii), że rozdzielenie wizyt p. L. Kaczyńskiego i p. Tuska (jeden z koronnych argumentów dobrozmieńców, że ówczesny premier rządu jakoś „maczał” palce w spowodowaniu katastrofy) jest całkowicie zrozumiałe, ponieważ ten drugi polityk nie miał żadnego interesu w pomaganiu pierwszemu w prowadzeniu kampanii przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi, a wyprawa do grobów katyńskich była pomyślana jako start takowej.
Czytaj też: Ich nie dosięgła smoleńska sprawiedliwość
Niezakazane jest dozwolone
Jednym z głównych argumentów dobrozmieńców, konfederatów i PSL przeciwko instytucjonalizacji związków partnerskich w sposób proponowany przez KO i Lewicę (Trzecia Droga jest skłonna poprzeć ten projekt) jest art. 18 konstytucji z 1997 r. Brzmi on tak: „Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej”. Pan Wawer, czołowy konfederata, uznał (w „Kawie na ławę” z 27 października), że zacytowany przepis zakazuje uznania za małżeństwo związków partnerskich między osobami nieheteroseksualnymi.
Dowodzi to nieznajomości podstawowych reguł logiki deontycznej, tj. zajmującej się pojęciami nakazu, zakazu i dozwolenia. To, co niezakazane, jest dozwolone. W ładzie demokratycznym jest tak, że aby jakieś zachowanie uznać za zakazane, trzeba znaleźć regułę explicite zakazującą tego rodzaju postępowania. Systemy autorytarne, być może bliższe konfederatom, przyjmują, że dozwolenie musi być wyraźnie sformułowane. Art. 18 nie zakazuje związków partnerskich, a tylko może być tak rozumiany, że nie można stosować terminu „małżeństwo” do relacji partnerskich między osobami tej samej płci. Notabene p. Wawer może mieć problem z dopuszczalnością związku pomiędzy lesbijką a gejem. Nie jest też jasne, jak zapatruje się na związek heteroseksualny, ale niezawarty przed obliczem urzędnika stanu cywilnego. Argumentem z ustawy zasadniczej szermował również (w tej samej audycji) wspomniany p. Müller i p. Hetman z PSL.
Na to jest jednak prosta rada. Skoro p. Wawer, p. Müller i p. Hetman tak bardzo szanują konstytucję, niech wniosą projekt jej zmiany w imieniu Konfederacji, Zjednoczonej Prawicy i PSL, polegający np. na do dodaniu art. 18,2 o brzmieniu: „Dopuszczalne są związki partnerskie, zawierane w urzędzie stanu cywilnego niezależnie od płci partnerów. Prawa i obowiązki osób pozostających w związkach partnerskich określają przepisy ustawowe, z tym że nie mogą one pozostawać w sprzeczności z konstytucyjnymi zasadami wolności i równości obywatelskiej”. Nie ma wątpliwości, że taki projekt zostałby poparty przez KO i Lewicę i tym samym zyskałby większość konstytucyjną.
Czytaj też: Tajny raport Macierewicza
Związki partnerskie, czyli uprzedzenia
Jeśli jednak p. Wawer, p. Müller i p. Hetman nie przejawią sugerowanej inicjatywy ustawodawczej (ciekawe, jak p. Duda by się zachował, gdyby miał podpisać taką nowelizację), można wnosić, że jedynie udają szacunek dla ustawy zasadniczej, a tak naprawdę chodzi o zgoła coś innego, mianowicie o niechęć do legalizacji związków partnerskich.
Konfederaci tego nie ukrywają i wprost gadają, że „pedałom” i „lesbom” nie należą się żadne prawa, a kto chce żyć w grzechu, niech to czyni na własny rachunek. Dobrozmieńcy i ludowcy starają się jakoś argumentować. Pan Müller, a także wielu jego ideowych pobratymców uważa, że legalizacja związków jest tylko wstępem do dalszych regulacji, w szczególności do oddania dzieci w ręce (czy też łapy) homoseksualistów, a więc zboczeńców. To ważny argument, ale gdyby p. Müller et consortes byli bardziej wykształceni w socjologii i psychologii, wiedzieliby, że żadne badania nie potwierdzają obaw, że wychowywanie dzieci przez pary homoseksualne prowadzi do negatywnych następstw. Pan Hetman powołuje się na prawo do konserwatywnej wrażliwości jego partyjnych kolegów i koleżanek sprzeciwiających się uznaniu związków za w pełni legalne. To kuriozalny pogląd, ponieważ o ile można się zgodzić z tym, że wrażliwość, o której prawi p. Hetman, ma znaczenie dla osobistej kondycji tych, którzy żywią odnośne przekonania, o tyle nie powinna decydować o meblowaniu życia innym ludziom.
Taka postawa jest wręcz obrzydliwa z moralnego punktu widzenia i społecznie szkodliwa, bo dyskryminuje miliony ludzi. Sam p. Hetman nie ma nic przeciwko rejestracji związku partnerskiego w urzędzie stanu cywilnego, o ile został wcześniej zawarty u notariusza. Powiada, że przecież małżeństwo kościelne jest najpierw rejestrowane przez księdza, a potem w urzędzie stanu cywilnego. Chociaż nie znam z autopsji światopoglądowych przekonań p. Hetmana, przypuszczam, że uważa siebie za wrażliwego konserwatywnego katolika. Jeśli mam rację, to uznanie udzielenia sakramentu małżeństwa za rodzaj rejestracji jest zadziwiające i chyba nie jest teologicznie prawowierne.
Reasumując, przeciwnicy instytucjonalizacji związków partnerskich, w szczególności homoseksualnych, imają się rozmaitych technik argumentacyjnych mających maskować zwyczajne i prymitywne uprzedzenia wobec innych. W przypadku czynnych polityków, popierających, jak ludowcy, integrację z UE, jest to o tyle dziwne, że nasz kraj należy do nielicznej grupy państw europejskich, które dotychczas nie uregulowały statusu związków partnerskich. Na razie nie ma się czym chwalić, panie Hetman, ale trzeba, o ile pan potrafi, przemyśleć całą sprawę z punktu widzenia interesu państwa, którego pan jest obywatelem.