Pokaż, lekarzu...
Ile zarabiają lekarze? „Kominiarze” w szpitalach biją rekordy. Ale nie tu jest problem
Na tym, żeby zebrać i pokazać podatnikom wiarygodne dane, ile, kto i dlaczego w publicznej ochronie zdrowia zarabia, nie zależy nikomu. A nie byłoby to wcale takie trudne. Agencja Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji ma dostęp do każdej faktury NFZ i mogłaby to zrobić. Wtedy jednak okazałoby się, że publiczne lecznictwo żadnego systemu nie ma, a władza w ostatnich latach robiła tylko to, co poprawiało jej medialny wizerunek albo do czego została zmuszona.
„Kominiarz”, którego miesięczna faktura opiewała na 299 tys. zł, to wybitny specjalista, pracuje w Instytucie Psychiatrii i Neurologii. Dzięki niemu jego oddział zarabia niemałe pieniądze, a tacy jak on zarabiają w USA czy Emiratach Arabskich miliony. – Wykonuje procedury, które do niedawna w Polsce wykonywane nie były właśnie z powodu braku tak wysoko kwalifikowanych operatorów – informuje lekarz z Instytutu. Chodzi o głęboką stymulację prądem mózgu, m.in. przy chorobie Parkinsona. Szansę na wyjazd na leczenie za granicę mieli nieliczni polscy pacjenci, teraz pojawiła się w kraju. NFZ płaci instytutowi za wykonanie każdej procedury, a wyceny są świetne, 40–50 tys. zł. Operator dostaje procent od każdej wykonanej operacji, im więcej ich zrobi, tym więcej zarobi on i jego instytut. Umowa między lekarzem a instytutem jest objęta tajemnicą handlową. To może być 7, 10, ale także więcej procent wartości sumy, którą za operację zapłaci NFZ. Jeśli „kominiarz” stanie się czarnym bohaterem polskich mediów i postanowi bez rozgłosu zarabiać za granicą, stracą na tym polscy pacjenci. Grupa tak wynagradzanych lekarzy stanowi w Polsce finansową arystokrację wśród 130-tys. rzeszy pozostałych.
Jarosław Fedorowski, prezes Unii Szpitali Polskich, twierdzi, że w Stanach udział operatora w zapłacie za skomplikowany zabieg sięga nawet 50 proc.