Prawicy moc
Radykałowie idą pokazać moc. Czy uda się skruszyć hegemonię Kaczyńskiego?
Intryga była prosta, acz skuteczna. Stowarzyszenie Marsz Niepodległości na początek wysłało do warszawskiego ratusza wyjątkowo nie jeden, lecz sześć wniosków o rejestrację cyklicznej imprezy masowej. Z tradycyjnym wielkim marszem na 11 listopada jako gwoździem programu, który jednak miał zostać w tym roku znacząco wydłużony. „Patrioci” chcieli bowiem stale pikietować przez niemal tydzień w samym sercu stolicy, czyli na rondzie Dmowskiego.
Oczywiście doskonale wiedzieli, że tak kuriozalnej manifestacji prezydent miasta nie zarejestruje. Ani obecny, ani w ogóle żaden, ktokolwiek by nim był. I tak się stało, co wkrótce zatwierdził jeszcze sąd, do którego odwołali się wnioskodawcy po negatywnej decyzji Rafała Trzaskowskiego. Wtedy już jednak zredukowali patriotyczną ambicję, dając sobie spokój z wielodniowym manifestowaniem. W przesłanym ponownie wniosku pozostał już tylko sam marsz niepodległości, czyli jak zawsze. Z prawicowych kanałów w mediach społecznościowych popłynął jednak prosty komunikat: wygraliśmy z Trzaskowskim wojnę o marsz niepodległości.
Bajki o żelaznym wilku
Chodziło oczywiście o dodatkową mobilizację, podgrzanie nastroju przed marszem. Trzaskowskiemu nie było to chyba specjalnie na rękę. Owszem, w poprzednich latach chętnie demonstrował swoją niezgodę na zawłaszczenie Święta Niepodległości przez skrajną prawicę, nawet jeśli przeważnie były jedynie puste gesty polityczne, nie do obrony przed sądem (z jednym wyjątkiem, o czym będzie jeszcze mowa). Teraz jednak w oczekiwaniu na nominację prezydencką zapewne skalkulował, że przed drugą turą przyszłorocznych wyborów podobnie jak pięć lat wcześniej przyjdzie mu zwrócić się do wyborców Konfederacji z prośbą o poparcie. Nie było więc sensu jakoś mocniej ich drażnić.
Tymczasem w propagandzie twardej prawicy właśnie stał się naczelnym zamordystą obozu rządzącego.