To wydanie „Polityki” ukazuje się w tygodniu rozciągniętym między wielkimi wyborami w Stanach Zjednoczonych a naszym świętem narodowym, z zapowiedzianym wielkim Marszem Niepodległości. Bieżące relacje będziemy zamieszczać w serwisie Polityka.pl, ale niezależnie od tego, co się stanie tam i tu, można odnieść wrażenie, że dzisiejsza polityka została przejęta przez radykałów, oni narzucają ton, tworzą klimat, do nich odnosi się reszta. Przecież w Ameryce cały wybór skupiał się wokół Donalda Trumpa: czy On wygra, czy przegra; jak i kim Demokraci odpowiedzą na Jego kampanię? Joe Biden, potem Kamala Harris oceniani byli głównie jako rywale Trumpa, a nie jako samodzielni „liderzy narodu”. Trump przerobił politykę na wrestling, błazeńskie zapasy, kiedyś zwane wolnoamerykanką, i Demokraci na ten ring weszli. Była to (jak pisze nasz komentator Mariusz Zawadzki) najgorsza, najgłupsza kampania we współczesnej historii USA. Slogany, tandetne zagrywki marketingowe, wzajemne oskarżenia o faszyzm, chorobę psychiczną, wyzywanie sobie i elektoratom od śmieci. Programy, plany, debaty, amerykańskie wojny? – bullshit, tylko show.
Stare potężne partie okazały się żenująco słabe: Republikanie stracili jakąkolwiek kontrolę nad „swoim” kandydatem; Demokraci przez cztery lata nie mogli znaleźć następcy Joe Bidena i musieli w panice postawić na nieprzygotowaną do tej roli, zaskoczoną, uczącą się w biegu Harris. Amerykańska demokracja, od 250 lat wzór i model dla świata, wychodzi z tej kampanii ciężko poturbowana. Przed wyborami eksperci raczej nie mieli wątpliwości, że ktokolwiek wygra, Trump ogłosi siebie zwycięzcą.