Rzecz niniejsza została sprowokowana przez pewną dyskusję publicystyczną, w której jeden z dziennikarzy argumentował, że p. Duda lawiruje między dwoma zwalczającymi się obozami politycznymi w Polsce, a obecnie kokietuje prawicę, mając na uwadze budowę własnego ugrupowania lub zostanie następcą Jego Ekscelencji (Prezesa the Best, czyli p. Kaczyńskiego).
Niezależny Andrzej Duda
Wyrazem tego miało być orędzie do Sejmu, zdecydowanie propisowskie, które spotkało się z oklaskami szefa PiS oraz entuzjazmem prawej strony sali. Jednym z argumentów za takim obrazem p. Dudy miało być to, że w 2017 r. zawetował ustawy o Sądzie Najwyższym i KRS. Miało to spowodować oziębienie relacji na linii Duda–Kaczyński. Pan Zybertowicz, prezydencki doradca, w innej audycji, aczkolwiek w tym samym dniu (aby nie być nadmiernie tajemniczym, dodam, że chodzi o „Kawę na ławę” i „Lożę prasową” 20 października), dodał, z niebywałą ekscytacją jak na niego, że „Pan Prezydent” zawetował więcej ustaw wychodzących z jego środowiska niż inne głowy państwa, a to znaczy, tak to przynajmniej interpretuję, że jest osobą niezależną od obecnej (i już prawie 20-letniej) polaryzacji w Polsce – zarówno w elitach politycznych, jak i całym społeczeństwie.
Będę argumentował, że opinia o lawirowaniu p. Dudy jest błędna, ponieważ zawsze murem stał za ugrupowaniem, któremu przewodzi Prezes the Best. Świadczy o tym chociażby to, że w klapie nosi ten sam znaczek, jaki jest eksponowany przez większość dobrozmiennych aktywistów, także tych, którzy pracują w kancelarii prezydenta. Niezależność p. Dudy przejawia się w jego konwersacjach na Twitterze, m.in. z Leśnym Ruchadłem.
Tedy lawirowanie p. Dudy między p. Kaczyńskim a p. Tuskiem jest czysto pozorne i może być przyrównane do stania Głównego Lokatora Pałacu Namiestnikowskiego między Leśnym Ruchadłem a Jego Ekscelencją. Mamy do czynienia z figurą retoryczną, bo „lawirować między dwoma zwalczającymi się obozami politycznymi w Polsce” znaczy „stać murem przy obozie Zjednoczonej Prawicy”.
Czytaj też: Duda kryje Macierewicza? Pierwszy raport komisji ds. rosyjskich wpływów
Akcja Dudy z wetem
Jak to było z wetem w 2017 r.? Przypomnę, że projekty w sprawie SN i KRS wywołały protesty. Pan Duda tak wtedy charakteryzował sytuację: „Jest różnica pomiędzy nawoływaniem do popełniania przestępstw, do rozruchów, do de facto walk ulicznych, a tym, żeby nawoływać do demonstracji. Demonstracja jest czymś uprawnionym w demokratycznym państwie. Rozruchy, nawoływanie do obalania władzy – nie. Od obalania władzy są wybory; władzę obala się w wyborach, a nie na ulicy; na ulicy można demonstrować, okazywać swoje niezadowolenie. Dlatego bardzo proszę, żeby politycy przede wszystkim opozycji, których wypowiedzi w ostatnich dniach przekroczyły absolutnie jakąkolwiek barierę zdrowego rozsądku, opamiętali się. Apeluję zresztą o to do jednej i drugiej strony, zdając sobie sprawę z tego, że oceny mojej decyzji mogą być krytyczne zarówno wśród polityków, jak i wśród społeczeństwa”.
To był kontekst weta, przy czym jest widoczne, że o „zamieszki” obwiniał przede wszystkim opozycję. Musiał coś znaleźć w ustawach, co uzasadniało jego sprzeciw. Rzecz wyjaśnił bardzo ogólnikowo: „Zdecydowałem, że zwrócę z powrotem Sejmowi, czyli zawetuję ustawę o Sądzie Najwyższym, jak również o KRS, albowiem Sejm doprowadził do tego, że są one ze sobą powiązane”.
Dodał, i to był jedyny konkret, że sprzeciwia się ingerowaniu Prokuratora Generalnego w działania SN i powoływanie sędziów. Ciekawe, że jakby zapomniał, że prokurator generalny był wtedy również ministrem sprawiedliwości, a więc kimś, kto z natury rzeczy ma wpływ na wymiar sprawiedliwości, w tym sądownictwo.
Wygląda na to, że akcja z wetem miała na celu uspokojenie nastrojów społecznych w interesie partii wprowadzającej tzw. dobrą zmianę. Nie wykluczam, że działania te były wręcz uzgodnione z Prezesem the Best, z drugiej strony p. Zbyszek (Ziobro) był niezadowolony, bo opóźniało to realizację jego planów. Rozwój sytuacji polegał na tym, że stopniowo wprowadzano przepisy podporządkowujące władzę sądowniczą wykonawczej i politycznej, przeciwko czemu p. Duda nie protestował. Posłusznie podpisywał, co przekazywano mu z centrali przy Nowogrodzkiej. Jego Ekscelencja musiał demonstrować dystans wobec p. Dudy, bo przecież weto formalnie naruszało jego pozycję.
Reasumując, cała historia z wetem może być interpretowana jako sztuczna gra mająca na celu obronę tzw. dobrej zmiany. Pan Duda nie był w żadnym „między” pomiędzy Jego Ekscelencją i jakąś inną siłą polityczna, był całkowicie pro-Kaczyński.
Czytaj też: Kto się boi Andrzeja Dudy
Nowy pierwszy obywatel
Pora na przypomnienie kariery p. Dudy. Swoją biografię polityczną (pisaną w pierwszej osobie, podpisaną imieniem i nazwiskiem) rozpoczyna od 2005 r., a więc od wstąpienia do PiS, ale „zapomina” dodać, że w 2000 wstąpił do Unii Wolności. Pytany o ten epizod, powiada, że pobyt w UW wystarczył, aby się do niej zraził. Fakt, każdy może zmienić opcje polityczne, zwłaszcza jeśli nie są zwieńczone stanowiskami w aparacie władzy, ale pomijanie wędrówki z jednej partii do drugiej, i to przeciwstawnej, jest znakiem sporej hipokryzji.
Kariera p. Dudy w PiS potoczyła się szybko, a nawet spektakularnie (pomijam niektóre szczegóły). Zaczął skromnie, bo jako ekspert „od legislacji Klubu Parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości”. Trochę to niezgrabnie sformułowane (przez p. Dudę), gdyż nie miał zajmować się prawem dotyczącym klubu parlamentarnego, ale projektami aktów prawnych proponowanymi przez to ugrupowanie. Mniejsza o styl – stosunkowo spora nieporadność językowa jest istotnym atrybutem autora zacytowanego fragmentu. W 2006 r. p. J. Kaczyński powołał go na stanowisko wiceministra sprawiedliwości, dwa lata później został podsekretarzem stanu w kancelarii prezydenta, w 2011 – posłem na Sejm, w 2013 – rzecznikiem prasowym PiS, w 2014 – posłem do Parlamentu Europejskiego.
Pan Kaczyński oświadczył na początku kampanii prezydenckiej w 2015 r.: „Polsce potrzebny jest nowy pierwszy obywatel Rzeczypospolitej. Człowiek, który będzie miał odwagę i determinację Józefa Piłsudskiego, tę, którą przejął Lech Kaczyński. Człowiek, który będzie potrafił wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności za tę ogromną zmianę, której potrzebujemy, (…) kandydat na urząd prezydenta musi łączyć energię młodości z doświadczeniem starszych pokoleń, być przygotowanym do pełnienia tak odpowiedzialnej funkcji. W Krakowie jest taki człowiek. Jest nim Andrzej Duda”.
Dwa elementy są istotne w tej rekomendacji, mianowicie energia młodości i doświadczenie starszych pokoleń, ilustrowane postaciami Piłsudskiego i L. Kaczyńskiego (w domyśle: przede wszystkim J. Kaczyńskiego). Można przyjąć, że późniejszy Jego Ekscelencja wielce (może nie bezgranicznie, to dotyczyło tylko brata bliźniaka) ufał p. Dudzie, i to był istotny powód nominowania go jako kandydata na prezydenta z ramienia PiS.
Trudno stwierdzić, jak p. Kaczyński oceniał realne szanse p. Dudy w 2015 r. Ówczesne prognozy nie dawały mu większych szans. Stało się inaczej, m.in. z powodu zlekceważenia kandydata PiS przez sztab p. Komorowskiego (i całe kierownictwo PO), obietnic socjalnych, wykorzystania problemu migrantów przez prawicę i poparcia udzielonego p. Dudzie w drugiej turze przez p. Kukiza (zajął w pierwszej turze trzecie miejsce, uzyskując ponad 21,6 proc. głosów) i jego zwolenników.
Wynik elekcji miał poważne znaczenie dla rezultatu wyborów parlamentarnych w październiku tego samego roku. PiS wygrał i utworzył rząd z Solidarną Polską i Polską Razem (od 2017 r. – Porozumieniem), był również popierany przez Kukiz ’15 (zdobyło 8,8 proc., zajęło trzecie miejsce). Dalszym skutkiem tego, co wydarzyło się w 2015, był sukces Zjednoczonej Prawicy w wyborach w 2019 i prezydenckich w 2020 r. Pan Duda, by powtórzyć to innymi słowami, był wyjątkowo lojalnym współpracownikiem (czytaj: przybocznym Prezesa the Best) w przeprowadzaniu tzw. dobrej zmiany, nie tylko w sądownictwie, ale i wielu innych dziedzinach, zwłaszcza w polityce personalnej.
Czytaj też: Andrzej Duda na balu z przyjaciółmi Putina. Dlaczego nam to zrobił?
Ludowcy, czy warto?
Przypominam fakty także dlatego, że są pewne podobieństwa między sytuacją w 2015 r. a obecną. Prezes the Best musi „namaścić” zupełnie nowego kandydata. Sondaże dają większe szanse p. Trzaskowskiemu, tj. kandydatowi KO, ale jeszcze nie wiadomo, czy wystartuje on, czy ktoś inny. Rolę piersiastego barda, czyli p. Kukiza, może odegrać Konfederacja, wprawdzie szermująca opozycją zarówno wobec KO, jak i PiS, ale nie ma wątpliwości, że w momencie próby opowie się za dobrozmieńcami. Pani Bryłka, czołowa aktywistka konfederacka, wprawdzie, by użyć kolokwialnego stylu, ostro jechała krytycznie po obu stronach obecnej opozycji, ale gdy ją zapytano, czy Konfederacja przyłączy się do Zjednoczonej Prawicy, oświadczyła, że nic nie jest wykluczone.
Teoretycznie może to znaczyć, że konfederaci pozostaną trzecią siłą lub nawet przyłączą się do koalicji 15 października, ale najpewniej zapiszą się do hufców walczących pod sztandarami Jego Ekscelencji. Ewentualny kandydat dobrozmieńców ma m.in. spełniać oczekiwania młodzieży, a więc ten sam warunek, który dotyczył p. Dudy. Istotniejsza okoliczność jest taka, że tak jak spora część młodych wyborców została „zauroczona” przez p. Kukiza, tak teraz Konfederacja cieszy się znacznym uznaniem w pokoleniu 20-latków. Może się zdarzyć, że w pierwszej turze wybory 2025 wygra kandydat KO (nie zanosi się na to, aby koalicja 15 października wystawiła wspólnego pretendenta), ale inaczej stanie się w drugim rozdaniu.
Są oczywiście nowe okoliczności, inne niż w 2015 r. Dobrozmienny kandydat może wygrać pierwszą turę, o ile antypisowskie partie koalicyjne wystawią własnych kandydatów, natomiast jeśli zjednoczą się w drugiej turze, prawdopodobnie będzie tak, jak wynika z sondaży – m.in. dlatego, że p. Tusk odebrał dobrozmieńcom migracyjne paliwo, co ich okrutnie zmartwiło, i nie działa populistyczny socjal. Wszelako potrzebna jest antypisowska mobilizacja à la ta z 15 października 2023.
Nie jest to jednak oczywiste, bo PSL robi wiele, aby było inaczej. Ludowcy weszli w komitywę z Kukiz ’15 w 2019 r. i sprawili, że p. Kukiz i jego koledzy dostali się do Sejmu z listy tzw. Koalicji Polskiej. Niewykluczone, że wytną jakiś numer w 2025 r. Oponują przeciwko rozmaitym projektom, np. dotyczącym aborcji i związków partnerskich, a to może odstręczyć część młodych wyborców i kobiet. To, że p. Sawicki tego nie rozumie, nie dziwi, bo od dawna cierpi na ideologiczną zaćmę z powodu swego dziwacznego konserwatyzmu. Zdumiewa postawa p. Zgorzelskiego. Wypowiada się rzeczowo i racjonalnie na rozmaite tematy, ale dostaje swoistego amoku, gdy rzecz dotyczy tzw. spraw światopoglądowych. Gorzej, że znajduje sojuszników we własnej partii.
Ci ludzie chyba zapomnieli, że nie są już języczkiem u politycznej wagi, i nie rozumieją, że sami kręcą na siebie bicz, bo jeśli podłączą się pod dobrozmieńców, niechybnie szybko dostaną silnego kopa w pewną część ciała. Może otrzeźwieją, jak przemyślą los p. Leppera, p. Giertycha i p. Gowina, a nawet p. Kukiza, ledwie wegetującego w trzyosobowym kole poselskim. Czy warto umierać politycznie za sprawę nazwiska w związku partnerskim?