Ludziom towarzyszyła wiara, że są bezpieczni. Ale w wielu miejscach, zdewastowanych przez wodę trzy dekady temu, znów było tak samo.
Wiosną powstał reportaż z Kotliny Kłodzkiej, w którym pisałem o urządzeniach mających bronić ten region przed powodziami. Po tak zwanej Powodzi Tysiąclecia z 1997 roku, Polska i Unia Europejska wsparły finansowo budowę infrastruktury ochronnej.
W Kotlinie Kłodzkiej, gdzie byłem, UE sfinansowała budowę 4 suchych zbiorników retencyjnych, wykorzystane teraz we wrześniu.
W kwietniu, na 5 miesięcy przed tym, jak miasta Stronie Śląskie, Lądek-Zdrój i Kłodzko zostały spustoszone przez wody, gdy zbierałem materiały do tekstu, nie dało się wyczuć dużego niepokoju czy obaw mieszkańców przed najgorszym.
Obecnie szacuje się, że wrześniowa powódź uczyniła w powiecie kłodzkim szkody na 1,6 miliarda złotych. Według oficjalnej statystyki policji tragedia była przyczyną śmierci 7 osób.
REPORTAŻ Z KWIETNIA 2024 r., Marius Bihel-Kołosowski
W kościele Matki Boskiej Różańcowej w Kłodzku trzy linie wskazują, jak wysoko sięgała woda podczas tak zwanej Powodzi Tysiąclecia. Najwyższa linia sięga 344 cm. Woda w lipcu 1997 spustoszyła region, wdarła się do 700-tysięcznego Wrocławia. Życie straciło 56 osób, a majątki życia dziesiątki tysięcy Polaków.
Wieczorem 7 lipca 1997 r. pod naporem wód Nysy Kłodzkiej pękł wał chroniący dzielnicę Nysa, na południe od wyspy Piasek w Kłodzku. – W ciągu około piętnastu minut to osiedle wypełniło się tak, jakby się nalewało do wanny wodę – opowiada Bożena Krawczyk-Szymańska. Woda zalewała jej mieszkanie na parterze betonowego budynku wybudowanego w latach 60. ubiegłego wieku. Budynku, który nie powinien tu stać, bo Niemcy, do których te tereny należały przed drugą wojną światową, przeznaczyli ten obszar na strefę zalewową. Potrzebną właśnie w takich sytuacjach, jak ta z lata 1997 roku.
Powódź zebrała obfite żniwo. Woda zalała 11 proc. miasta i zniszczyła prawie 600 domów. – Na moim podwórku były dwa trupy. Jeden w śmietniku, drugi na drzewie – wspomina poruszona pani Anna.
W Kłodzku zginęło co najmniej kilkanaście osób, a w całym powiecie około dwudziestu. – Woda się przelewała i porywała, zabierała wszystko, to było jak tsunami – mówi Ryszard Niebieszczański, wójt gminy Kłodzko w czasie powodzi w 1997 roku.
– Tutaj, gdy jest powódź, woda z imponującą siłą porywa kamienie, całe drzewa, ale też budynki, dachy, a nawet pojazdy – tłumaczy Marek Źródłowski, dyrektor lokalnego biura spółki państwowej Wody Polskie, odpowiedzialnej za ochronę przeciwpowodziową.
W 1997 roku powódź zmyła mosty, domy, ciężarówki i wszelkiego rodzaju gruz, powodując znaczne szkody. – Było mało światła, słychać było tylko wielki hałas – wspomina Aleksandra Błąkała, mieszkanka Długopola-Zdroju.
Kłodzko „węzeł hydrologiczny”
–Tutaj życie zawsze funkcjonowało przy rzekach, aby ułatwić dostęp do wody. We wsiach większość budynków powstała wzdłuż rzek – wyjaśnia Piotr Marchewka, radny powiatu kłodzkiego. W ostatnich latach samorządy zakazały budowania na terenach zagrożonych powodzią. – Ale ludzie zapomnieli, za trzy lata minie 30 lat od powodzi tysiąclecia wiele osób odbudowało swoje domy w tym samym miejscu.
–W ostatnich 4 latach co roku 4 razy były ogłaszane stany zagrożenia – zwraca uwagę Jan Kalfas, szef wydziału zarządzania kryzysowego w powiecie kłodzkim.
Na terenie Ziemi Kłodzkiej występują typowe powodzie obszarów górskich. Nachylenie terenu powoduje, że woda szybko wpada, ale równie szybko opada. Przez region przepływa Nysa Kłodzka o długości 62,82 km. Jest zasilana przez kilkusetkilometrową sieć dopływów, które spływają z Sudetów.
– W tak zwanej zlewni Górnej Nysy wszystkie cieki wpływają do centralnego, czyli do Nysy Kłodzkiej – wyjaśnia Radosław Stodolak, hydrolog z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. W Kłodzku Nysa płynie na długości ok. 10 km. Bywa groźna, bo tu właśnie jest zasilana przez 7 swoich dopływów, w tym dwa ważniejsze: Bystrzycę Dusznicką na lewym brzegu i Białą Lądecką na prawym brzegu. – Kłodzko jest węzłem hydrologicznym, w którym kumulują się fale powodziowe – wyjaśnia Marek Źródłowski.
Dodatkowym elementem zwiększającym ryzyko powodzi w powiecie kłodzkim są ulewne deszcze, które regularnie nawiedzają Sudety. Opady koncentrują się w szczególności w masywie Śnieżnika, na wschodzie regionu, gdzie przepływa Nysa Kłodzka. – W Kotlinie Kłodzkiej zawsze ryzykiem były powodzie letnie. Teraz na przykład obserwujemy, że dużo ich rodzi się w okresie wiosennym albo nawet późnozimowym – wyjaśnia Radosław Stodolak.
W Polsce luty jest statystycznie najbardziej suchym miesiącem w roku, ale w 2024 r. – spadło ponad 100% więcej deszczu niż zwykle.
Powstrzymywanie fali
Unia Europejska i Bank Światowy wspierają projekt ochrony przeciwpowodziowej w Kotlinie Kłodzkiej. Głównym elementem tej inwestycji są cztery suche zbiorniki przeciwpowodziowe regulujące przepływ Nysy Kłodzkiej. Ich łączna pojemność wynosi 16,7 mln m3. Łącznie zainwestowano w tę budowę ponad 147 mln euro, w tym 73 mln euro z Funduszu Spójności UE. Celem jest ochrona Kłodzka. Oczekuje się, że lepsza ochrona przeciwpowodziowa pobudzi lokalną gospodarkę.
W regionie, który co roku przyciąga 300 000 turystów, nadal można obserwować ślady powodzi 1997 roku. Widać to na wielu nieodrestaurowanych budynkach. Na przykład fasada kościoła Matki Bożej Różańcowej jest wciąż przesiąknięta wilgocią.
W Gorzanowie nad Nysą Kłodzką stoi dom Romana Okrutnego. W 1997 roku jego parter został zalany. – Ściany są nadal wilgotne, nie do wysuszenia – mówi emeryt.
Prace nad solidną ochroną powodziową rozpoczęły się w 2018 roku w powiecie kłodzkim. W Roztokach na Goworówce oraz w Boboszowie na Nysie Kłodzkiej suche zbiorniki zostały oddane do użytku w 2021 i 2023 roku. W Krosnowicach na Dunie i Szalejowie Górnym na Bystrzycy Dusznickiej roboty dobiegają końca.
W centrum tej infrastruktury jest zielona zapora i zbiornik o powierzchni kilku hektarów. – Suchy zbiornik wykorzystuje się jako łąki, jest wprawdzie zapora, ale przepływ odbywa się bez zakłóceń. Jak przychodzi wezbranie, wtedy następuje gromadzenie wody – tłumaczy Radosław Stodolak, który pracuje jako ekspert w projekcie dla Banku Światowego. Tego typu infrastruktura ma mniejszy wpływ na ekosystem, niż zapora ze stałym zbiornikiem wodnym, która może prowadzić do „zmiany, fauny, flory czy oddziaływanie na mikroklimat”.
Tadeusz Szewczyk nadzoruje zbiornik przeciwpowodziowy Roztoki dla Wód Polskich. Na szczycie zapory z dumą mówi: – Proszę zauważyć, jak dobrze obiekt został zaprojektowany, by wpasować się w krajobraz.
W oddali wyraźnie widać masyw Śnieżnika. Szewczyk był zaangażowany w budowę zbiornika dla firmy Porr. Przyznaje, że jest to ingerencja w krajobraz i lokalny ekosystem. Infrastruktury przeciwpowodziowe zajmują powierzchnię od 21 do 118 hektarów (czyli tyle, ile zajmowałoby od 29 do 165 boisk piłkarskich). Inżynier zaznacza jednak, że w każdym miejscu posadzono tysiące drzew, aby zrównoważyć wpływ prac na środowisko.
Ochrona wiąże się z kosztami
– Każda inwestycja ma dwie strony medalu – mówi radny Piotr Marchewka. Zbiorniki mają jedną funkcję: chronić przed powodzią. – Niektóre z tych zbiorników, jak ten w Szalejowie Górnym, powinny służyć społeczeństwu, być wykorzystane jako kąpieliska, aby pobudzić turystykę – uważa Ryszard Niebieszczański, radny powiatu kłodzkiego.
Ale umowy o dofinansowanie z UE mówią, że zbiorniki nie będą pełnić żadnej innej funkcji poza ochroną przeciwpowodziową przez 5 lat po oddaniu ich do użytku. Budowa tych obiektów wywołała poruszenie w regionie. – Wiele było kontrowersji, jeśli gdzieś były nieduże wysiedlenia, to jeszcze udawało się sprawę załatwić, ale przy dużych wysiedleniach ludzie stawiali mocny opór – tłumaczy Marchewka.
Lokalizacje zbiorników przeciwpowodziowych zostały wybrane tak, aby zminimalizować wywłaszczenia i przesiedlenia ludności.
W Boboszowie Katarzyna Wróbel wraz z rodziną mieszkała na terenie nowego zbiornika. W 2012 roku dowiedzieli się, że ich gospodarstwo jeździeckie znajduje się na obszarze, na którym ma powstać przeciwpowodziowa infrastruktura. Przez kilka lat żyli w niepewności. – Powiedziano nam, że otrzymamy odszkodowanie. Ale oferowana kwota nie wystarczyła. Mieliśmy wtedy około pięćdziesięciu koni i mieszkaliśmy z siedmiorgiem naszych dzieci.
Dzięki pomocy kancelarii prawniczej Katarzyna Wróbel i jej mąż otrzymali wyższe odszkodowanie, niż im zaoferowano. – To było bolesne, bo przecież budowaliśmy tu od podstaw całe nasze życie. Ale cóż było robić… Znowu wzięliśmy los w swoje ręce.
Pochodzący z Kłodzka Przemysław Ziemacki jest dziennikarzem, który zainteresował się ochroną przeciwpowodziową. Nie ma wątpliwości co do zdolności zbiorników do zatrzymywania wód powodziowych. – Oznaczają niszczenie naturalnego charakteru tej rzeki. Krajobraz już jest zmieniony, koryto rzeki jest zmienione – ocenia. Uważa, że pieniądze zainwestowane w zbiorniki przeciwpowodziowe mogłyby zostać wykorzystane na rozwój naturalnych mechanizmów retencyjnych, takich jak przywracanie torfowisk lub innych rodzajów terenów podmokłych. – Tutaj, w górach, nie trzeba wielkich inwestycji, jest to przede wszystkim kwestia powstrzymania agresywnej gospodarki lasów – twierdzi.
„Zagrożenie nie zniknęło zupełnie”
– Miejmy nadzieję, że te prace Wód Polskich zapobiegną kolejnej katastrofie – mówi Bożena Krawczyk-Szymańska. Kilka lat temu przeprowadziła się z osiedla Nysa na mniej zagrożony teren. Gdy kilka dni z rzędu pada deszcz, pani Anna idzie sprawdzić poziom wody na Nysie Kłodzkiej.
Po intensywnych opadach deszczu 21-24 grudnia 2023 r. zbiorniki przeciwpowodziowe zostały wystawione na próbę. – W ciągu 30 minut spadło 10 centymetrów wody, w zbiorniku poziom rzeki osiągnął 3 metry 20 centymetrów – wspomina Franciszek Niemiec, operator zbiornika Roztoki.
–Te zbiorniki zmniejszają ryzyko, ale zagrożenie nie zniknęło zupełnie – tłumaczy Radosław Stodolak. – Podczas rekordowej powodzi, jak ta z 1997 roku, tej wody są dziesiątki milionów metrów sześciennych, a skumulowana pojemność retencyjna w regionie wynosi zaledwie 20 mln m3. Zbiorniki przeciwpowodziowe mogą trochę wody złapać, ale z pewnością nie całą. W przypadku tak poważnej katastrofy władze przejmuje natura. Zresztą nie ma takiego systemu przeciwpowodziowego, który dawałby sto procent bezpieczeństwa – wyjaśnia hydrolog.
Zbiorniki pomogą złagodzić powódź w scenariuszu, w którym zalewa Bystrzyca Dusznicka i Nysa Kłodzka, ale jeśli będzie to Biała Lądecka, to już niebezpieczeństwo wzrośnie, bo nie ma tam takich urządzeń. A według Radosława Stodolaka zagrożenie tego dopływu polega na tym, że fala powodziowa może tam prawdopodobnie zsynchronizować się z falą powodziową na Nysie Kłodzkiej. – Kluczowe zadanie to ograniczyć wielkość fali na dopływach, zanim nałożenie się wezbrań spowoduje powódź na Nysie Kłodzkiej i w miejscowościach nad nią położonych – tłumaczy hydrolog.
Dolina Białej Lądeckiej jest zbyt gęsto zaludniona, by budować tam suchy zbiornik przeciwpowodziowy. Ostatecznie Marek Źródłowski, dyrektor lokalnego oddziału Wód Polskich, ma nadzieję, że uda się zwiększyć możliwości retencyjne tego terenu, aby zapobiec kumulacji fal powodziowych w Kłodzku.
W latach 70. ubiegłego wieku Filip Fediuk, jasnowidz, przepowiedział, że w Kłodzku w dniu, w którym spotkają się trzy siódemki, wilk napije się wody. Powódź tysiąclecia miała miejsce 7.7.1997 r. Wilk, czyli płaskorzeźba na zabytkowym budynku w centrum miasta, „wypił wodę”.
To legenda, którą wielu mieszkańców opowiada, gdy wspominają powódź. Niektórzy twierdzą, że jasnowidz przepowiedział również, że lew napije się wody. Nieopodal kłodzkiego ratusza jest fontanna zwieńczona rzeźbą lwa. Budowla wznosi się jakieś kilkadziesiąt metrów wyżej niż jest usytuowana płaskorzeźba wilka. Mało prawdopodobne, by Nysa Kłodzka wzniosła się tak wysoko, ale młody mieszkaniec Kłodzka mówi, że przecież nad naturą nie da się zapanować. W dobie zmian klimatycznych nie można wykluczyć kolejnej dużej powodzi w Kotlinie Kłodzkiej.
Autor: Marius Bihel-Kołosowski
Materiał przygotowany przez Slate.fr