Przywykliśmy, że bestsellerami stają się powieści z modnego nurtu eko czy emo albo też wybitne książki reporterskie, ale na pewno nie eseje socjologiczno-filozoficzne. No, chyba że będzie to „Powrót do Reims” Didiera Eribona – okrzyknięty „socjologicznym bestsellerem” we Francji, Niemczech, USA czy Korei Południowej, a nawet sfilmowany i przeniesiony na scenę przez słynnego Thomasa Ostermeiera.
Eribon, którego spotkanie z czytelnikami prowadziłam niedawno w Warszawie, jest lewicowym socjologiem i filozofem, a oprócz tego miłym starszym panem w wieku 71 lat. Wychował się w robotniczej dzielnicy Reims na północy Francji, skąd uciekł do Paryża, szukając bezpieczniejszej przestrzeni dla swojej homoseksualności oraz dróg rozwoju intelektualnego (jedno splatało się z drugim). Przyjaźnił się z Michelem Foucaultem i napisał jego biografię; wydał rozmowy z Claude’em Lévi-Straussem i Georges’em Dumézilem.
Ceną awansu społecznego okazał się dla niego wstyd z powodu niskiego statusu rodziców (oboje pracowali fizycznie) i związane z tym rozdarcie, z którym to problemem postanowił zmierzyć się po śmierci przemocowego ojca, wracając do rodzinnego miasta i nawiązując zerwany kontakt z matką. Ta prywatna i bez wątpienia bardzo francuska historia niespodziewanie zarezonowała w wielu miejscach na świecie, również w Polsce, gdzie – obok „Chłopek” i innych tego rodzaju książek – wpisała się w to, co nazywa się „zwrotem ludowym”.
Jednak Eribon budzi w Polsce także nienawiść. Polaryzuje nie gorzej niż Smoleńsk, aborcja i prawa osób LGBTQ. Zjawisko to dało się zauważyć po wydaniu „Powrotu do Reims” w 2019 r., a po ukazaniu się książki „Życie, starość i śmierć kobiety z ludu”, którą poświęcił matce, jeszcze się nasiliło.