Kraj

Jak posłanka PiS cwaniaczyła wśród mazurskich jezior za parę groszy

Olga Semeniuk-Patkowska Olga Semeniuk-Patkowska Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl
O posłance PiS Oldze Semeniuk-Patkowskiej znów jest głośno. Tym razem z powodu ostentacyjnego wykorzystywania delegacji służbowych oraz służbowego samochodu do prowadzenia swojej kampanii wyborczej wśród mazurskich jezior. Pewnie trochę jej wstyd. A może nie?

Jak podaje TVN, posłanka PiS Olga Semeniuk-Patkowska, łamiąc partyjne zwyczaje, nie wzięła sobie wolnego z okazji kampanii wyborczej do Sejmu w 2023 r., lecz jeździła w najlepsze po swoim okręgu (nr 35 – Olsztyn, Ełk) na delegacje, oczywiście służbowym samochodem z kierowcą. Spędziła tam 101 dni, podczas gdy w innych miejscach dni 12. Przez dwie trzecie trwającej oficjalnie ponad dwa miesiące kampanii była w „delegacji służbowej” w swoim okręgu, w tym „cięgiem” przez ostatnie 26 dni poprzedzających wybory 15 października. Wymęczyła w końcu dość mizerne 14 183 głosów i dostała się do Sejmu. Jak to dziś mówią: Przypadek? Nie sądzę. Warto było jeździć i spać na koszt podatników! Oficjalny fundusz wyborczy zapewne by nie wystarczył i nie mielibyśmy dzisiaj przyjemności oglądać pani poseł w sejmowych ławach. Byłoby choćby 2 tys. głosów mniej i klapa – wszedłby kolega.

Nikt się już nie nabierze

Olga Semeniuk-Patkowska już dwa lata temu znalazła się „na ustach prasy” z miłej okazji ślubu z ówczesnym wiceministrem finansów Piotrem Patkowskim. Sama pełniła wówczas wysoką funkcję wiceministry rozwoju i technologii, a dodatkowo pełnomocniczki rządu do spraw małych i średnich przedsiębiorstw. Otrzymała te stanowiska jako „człowiek Michała Dworczyka”, bo jej dorobek zawodowy w momencie wejścia do rządu był właściwie żaden i w najmniejszym nawet stopniu nie świadczył o jakichkolwiek kompetencjach do zarządzania czymkolwiek, a już na pewno nie żadnym „rozwojem” ani „technologią”. No a teraz jest o niej głośno z powodu ostentacyjnego wykorzystywania delegacji służbowych oraz służbowego samochodu do prowadzenia swojej kampanii wyborczej wśród mazurskich jezior. Pewnie trochę jej wstyd. A może nie? W końcu nie przeprosiła, ograniczając się do stwierdzenia, że jeździła również w inne miejsca niż okolice Olsztyna. Owszem, ponad 12 proc. delegacji wypadało poza okręgiem 35. Oddajemy sprawiedliwość pani poseł i kładziemy uszy po sobie!

Pretekstem do ciągnących się tygodniami płatnych delegacji były właśnie „spotkania z przedsiębiorcami”, czyli wypełnianie wspomnianych wyżej rządowych plenipotencji. Jednakże preteksty mają to do siebie, że nie nabierają się na nie ani zwykli ludzie, ani – co gorsza – sędziowie. Wygląda na to, że pani poseł będzie miała kłopoty. Zwłaszcza w świetle „delegacyjnych” problemów swojego starszego kolegi Ryszarda Czarneckiego. Będzie sprawa i pewnie trzeba będzie zwrócić to i owo. A rozliczeniom kampanii wyborczej PiS delegacyjna rozrzutność byłej członkini rządu również się nie przysłuży. Dlatego można przypuszczać, że w kolejnych wyborach na listach wyborczych PiS nie zobaczymy już nazwiska Semeniuk-Patkowska albo będziemy go szukać blisko końca. Szkoda, bo zdążyliśmy już polubić panią minister, która wraz z mężem przydała nieco romantyzmu PiS-owskiej biurokracji. No ale, jak to mówią, nie ma tego złego. Może zajmie się czymś pożytecznym? Ma licencjat z języków wschodniosłowiańskich, więc na pewno zna trochę rosyjski. W naszych czasach to bardzo przydatne.

Brak wyobraźni, brak wstydu

Rzecz jasna „wartość przedmiotu sporu” na tle wszystkich malwersacji i przekrętów PiS jest znikoma. Może chodzić o wyłudzenie co najwyżej kilkudziesięciu tysięcy złotych, a może mniej. Wystarczy udokumentować jedną kawę z przedsiębiorcą, aby dany dzień został „zalegalizowany” i wypadł z oskarżenia. No, chyba że akurat tego samego dnia pani minister rozdawała ulotki na dożynkach i innych śmiertelnie apolitycznych imprezach. Pani Olga na pewno trochę takich dowodów na swoją obronę nazbiera, chociaż zdjęć „kampanijnych” z tymi samymi datami też pewnie w teczce członka PKW albo i prokuratora nie zabraknie. Nie chodzi tu jednak o pieniądze, lecz o „mental” dygnitarzy PiS, czyli coś, co dawniej nazywano „morale urzędnika”.

Co trzeba mieć w głowie, aby będąc skromną młodą osobą bez doświadczenia i dorobku, działaczką partyjnej młodzieżówki posadzoną na wysokim stołku, brać rządowego kierowcę, hotel i wypłatę delegacji, aby sobie jeździć po miasteczkach w poszukiwaniu paru głosów w nadchodzących wyborach? A może właśnie należy mieć w głowie NIC? Brak wyobraźni, brak wstydu? Albo inaczej: złudzenia pychy, butę i hybris? Nie znam pani poseł, lecz podejrzewam raczej bezmyślność i brak wyobraźni, niż jakieś wielkopańskie rozbisurmanienie. Ot, takie małe cwaniaczenie za parę groszy. Skoro „nie takie rzeczy” w PiS przechodzą, to czemu nie miałyby przejść i „delegacje”? W końcu wiceministrom „prawie nic” nie płacą, więc się należy.

Swoją drogą to bardzo zabawny obrazek: minister gnający służbowym autem na prowincję, hen, aż ku ruskiej granicy, by spotykać się z małymi i średnimi przedsiębiorcami. O ile mi wiadomo, przedsiębiorcy dość trudno dostać się do wiceministra i nieźle musi antyszambrować w pamiętających lepsze czasy korytarzach lekko zatęchłych gmachów ministerstwa, aby dobić się ze swoją krzywdą do niełaskawych uszu władzy. I to nadaremno. A tu proszę! Pani minister sama we własnej osobie! W Giżycku! No, chlebem i solą, pani minister. Chlebem i zupką.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Andrzej Duda: ostatni etap w służbie twardej opcji PiS. Widzi siebie jako następcę królów

O co właściwie chodzi prezydentowi Andrzejowi Dudzie, co chce osiągnąć takimi wystąpieniami jak ostatnie sejmowe orędzie? Czy naprawdę sądzi, że po zakończeniu swojej drugiej kadencji pozostanie ważnym politycznym graczem?

Jakub Majmurek
23.10.2024
Reklama