Kraj

Wilcze opowieści

Ochrona zwierząt wzbudza wiele emocji, o dziwo, natury ideologicznej. Lewa strona ma „psiecko” i „osoby nieludzkie”, a prawa chce „jeść wszystko, co się rusza”.

Udało się! Ponad 530 tys. osób podpisało obywatelski projekt ustawy „Stop łańcuchom, pseudohodowlom i bezdomności zwierząt”. Czekając na kolejny ruch, tym razem ze strony parlamentu, śledzimy to, co dzieje się w przestrzeni medialnej. Wydawało się, że tak liczne wsparcie dla dobrostanu zwierząt ukróci chociaż na chwilę negatywne komentarze. Ale gdzie tam. Ostatnio dziennikarka Polsatu Agnieszka Gozdyra gościła w programie Moniki Jaruzelskiej. Rozmowa nosiła tytuł „Prozwierzęcy fanatyzm?”. Znak zapytania to stary sposób na odwracanie kota ogonem. Media nastawione na klikalność coraz częściej stosują zabiegi poniżej pasa, wyrywając z kontekstu zdania, które rzekomo wypowiedzieli rozmówcy. A potem już z górki, ludzie nie czytają tekstów, tylko tytuły, i gorliwie rzucają się do hejtowania. Zasięgi rosną, biznes się kręci.

Ochrona zwierząt wzbudza wiele emocji, o dziwo, natury ideologicznej. Lewa strona ma „psiecko” i „osoby nieludzkie”, a prawa chce „jeść wszystko, co się rusza”. Tylko że w awanturze na przezwiska zwykle ginie sedno sprawy. Chociaż historia praw zwierząt pokazuje, że czasem nie ma innej rady, jak wywołanie porządnego zamętu. Przykładem działalność pewnej Francuzki. Życie publiczne B.B. pęka na dwie nierówne części. Przez 40 lat była Bardotką: aktorką, modelką, piosenkarką, ale też skandalistką i kociakiem (dawniej tak mówiono o kobietach, męskiego odpowiednika nie było). Drugie pół wieku 90-letnia dziś Brigitte Bardot poświęciła obronie praw zwierząt. Założyła fundację i dokonała prawie niemożliwego. Zmieniła europejskie imaginarium, udowadniając, że to nie wilk jest zły, a człowiek, który niemal doszczętnie wytępił innego drapieżnika. Kiedy zaczęła bić na alarm, wilki były już prawie na wymarciu.

Polityka 43.2024 (3486) z dnia 15.10.2024; Felietony; s. 89
Reklama